Reklama

Porządkowanie pojęć

Muzyczka

Niedziela Ogólnopolska 39/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W Polsce, tak jak i w całym świecie, istnieją dwa rodzaje miejsc publicznych. W jednych panuje względna cisza, w drugich jazgot puszczanego na cały regulator radia. Tych pierwszych miejsc jest coraz mniej. W większości publicznych lokali króluje muzyczka skrzyżowana z „newsami”. Nie sposób zatrzymać się w restauracji, w czasie podróży, i nie zostać powalonym z miejsca falą akustyczną Radia Zet, RMF, czy Programu III Polskiego Radia. Korzystanie z tych rozgłośni przez szefów zakładów fryzjerskich, małe sklepiki i supermarkety, przez ludzi spędzających czas w samochodzie - stało się rodzajem nałogu, z którego trudno się wyzwolić. Większość Polaków już zupełnie nie zwraca uwagi na wszechobecność muzyczki. Udaje, że jej nie słyszy, kiedy rozmawia ze sprzedawcą, przekrzykując reklamy oraz lejące się nieskończonym strumieniem „przeboje”. Na tych nielicznych, którzy zdecydowanie domagają się wyłączenia radioodbiorników, patrzy się jak na irytujących maniaków, którym nie wiadomo o co chodzi. Powoli stajemy się społeczeństwem ludzi ogłuszonych, niesłyszących własnych myśli.
Rzecz nie jest banalna, jak mogłoby się wydawać. Nowoczesny przekaz elektroniczny nie jest obojętny ani dla naszej psychiki, ani dla naszego myślenia i reagowania. Muzyczka, czyli tzw. mix przebojów, a więc gatunek muzyki rozrywkowej, który słyszy się dziś pod każdą szerokością geograficzną, jest nie tylko nowym kodem subkultury młodzieżowej, ale - w połączeniu ze specjalnie skonstruowaną informacją - specyficznym przekazem, który stawia sobie bardzo określone cele. Warto dodać, że tzw. kultura młodzieżowa jest mitem. Zarówno muzyka, jak i style mody młodzieżowej tworzone są wcale nie spontanicznie, ale przez wysoce profesjonalne zespoły w zamkniętych i pilnie strzeżonych wytwórniach. W przeciwieństwie do klasycznej muzyki rozrywkowej, do której można zaliczyć jazz amerykański, piosenkę francuską (do lat 70.) i większość tzw. wielkich przebojów z lat 40.-60. - wtedy jeszcze tworzenie tego gatunku muzyki miało coś wspólnego ze sztuką i określane było mianem lekkiej muzy - dzisiejsze produkty muzyki popularnej odznaczają się tandetnością muzyki i wykonania. Puszczane na cały regulator, idealnie spełniają rolę pocisków rozbijających psychikę i niszczących wrażliwość. Taka jest nie tylko muzyka techno i większość nurtów rocka. Takie jest 99 proc. produkcji wielkich wytwórni płytowych, wokół których podnosi się bezustannie medialny szum, każdy nowy utwór nazywając przebojem.
Dla znacznej części młodzieży ten nieustający strumień nowości staje się rodzajem narkotycznej strawy, dla wielu dorosłych pozbawionych odruchów samoobrony - stałym elementem życia, tak naturalnym jak ruch uliczny.
Tu nie chodzi o jakość tej muzyki, o bylejakość dźwięków, coraz więcej prymitywizmu i wulgarności w słowach. Chodzi o to, byśmy przyjmowali biernie to, co samo w sobie jest odstręczające, co się nam narzuca swoją krzykliwością i wszechobecnością. Chodzi także o to, by nieustannie zajmować czymś człowieka, wywoływać jego sztuczne podniecenie, by oduczyć go działania w ciszy, skupieniu, by odgrodzić go od tego, co rzeczywiste, barierą sztucznie spreparowanych dźwięków. Niewątpliwie, muzyka ta jest z roku na rok coraz prymitywniejsza, coraz bardziej obraźliwa dla poczucia smaku. Tak jak inne dziedziny masowej rozrywki „obniża poprzeczkę”, obłudnie tłumacząc, że to człowiek i jego potrzeby się zmieniają.
Obrona przed wszechobecnością tego rodzaju przekazu jest koniecznością. Jest obroną człowieka i kultury, która ma być przestrzenią naszego rozwoju. Domaganie się ciszy w miejscach publicznych - ciszy, która umożliwi inne relacje ze spotkanym człowiekiem, rozsądniejsze, bardziej przemyślane decyzje w sklepach czy miejscach usług, prawdziwy odpoczynek w miejscach do tego przeznaczonych - jest dziś wręcz obywatelskim obowiązkiem. Jest uzasadnionym sprzeciwem wobec idiotycznego „luzu” we wszystkich relacjach społecznych, narzucanego jako rodzaj kulturowego uniformu.
Niestety, tandetna muzyczka wdziera się przemocą także do naszych kościołów. Coraz śmielej, by nie powiedzieć: bezczelniej, toruje sobie miejsce przy ołtarzu. Tandetne dźwięki z syntezatora, sztuczne, nadmierne nagłośnienie, zagłuszające głos kapłana, naśladujące prymitywną muzykę rozrywkową miauczenia lub pokrzykiwania do mikrofonów - to niemal standard w wielu parafiach. Co do mnie, za każdym razem przeżywam wstrząs, gdy słyszę w kościele rytmy rodem z knajpy czy z radiowęzła, ale wiem, że wielu ludzi nie czuje już, że naruszona została świętość miejsca, że to wszystko w jakiś sposób obraża Pana Boga, że nawet może odrzucać słabszych od udziału w liturgii. Świadczy to o tym, jak powszechny staje się zanik wrażliwości na piękno, jak brakuje zrozumienia i wyczucia, czym jest kultura religijna, jak silna jest unifikująca i niszcząca moc muzyczki. W wielu przypadkach muzyczka czyni nas obojętnymi nawet na obecność Boga i powoduje, że lekceważymy łączące się z Jego obecnością wymogi. Coraz częściej traktuje się dziś liturgię wprost jako okazję do popisów estradowych. Uczestnicy takich Mszy św. nie wiedzą już, czy przyszli na spotkanie z Bogiem, czy na koncert młodzieżowej kapeli albo zespołu przygrywającego na dancingu.
Niewątpliwie potrzebna jest pilnie wielka debata na temat obecności muzyki w Kościele, na temat jej rzeczywistej funkcji. Potrzeba także wielkiej cywilnej odwagi, by sprzeciwić się zalewowi tego, co niszczy nas i niszczy duchową przestrzeń spotkania z Bogiem. Sądzę, że taka rzetelna dyskusja wykazałaby, że eksperyment z wpuszczeniem w obręb murów kościołów muzyki popularnej nie był fortunny. Dbałość o kulturę zawsze wyróżniała Kościół katolicki. Był on przez wieki mecenasem i nośnikiem kultury wysokiej. Dbałość o piękno jest bowiem obowiązkiem wobec Boga i wobec człowieka.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Cierpienia młodego Polaka

[ TEMATY ]

depresja

Karol Porwich/Niedziela

Ponad 2,5-krotnie zwiększyła się liczba prób samobójczych podejmowanych przez polską młodzież na przestrzeni ostatnich 8 lat.

Okazuje się, że samobójstwa są jedną z najczęstszych przyczyn zgonów wśród młodych Polaków. Tylko w minionym roku każdego tygodnia co najmniej dwie młode osoby umierały w wyniku skutecznej próby samobójczej. Oznacza to, że ponad 100 dzieci i młodzieży w akcie desperacji odebrało sobie życie. Najmłodszy samobójca miał zaledwie 8 lat, ale psychologowie odnotowali myśli samobójcze już u 6-latków. Zazwyczaj jednak to osoby w wieku 13-18 lat targają się na swoje życie. Według szacunków badaczy, liczba prób samobójczych jest 10-15 razy większa niż samobójstw zakończonych zgonem, a jeszcze liczniejsza jest grupa osób, które pogrążone w czarnych myślach każdego dnia zastanawiają się nad odebraniem sobie życia, lecz z różnych powodów tego nie czynią. Są one potencjalnymi samobójcami, których przed ostatecznym krokiem chroni tylko ledwo tlący się płomień nadziei, że nie wszystko jest bez sensu, że jeszcze jest szansa na szczęśliwe życie. Co zrobić, aby ten płomień nie zgasł? Jak uratować osobę, która chce odebrać sobie życie?
CZYTAJ DALEJ

Święty Albert Wielki

Niedziela Ogólnopolska 14/2010, str. 4-5

[ TEMATY ]

św. Albert Wielki

Kempf EK/pl.wikipedia.org

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry, Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”. Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii. Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie. Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom. Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej. W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.; wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń. Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy. Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac. Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”). Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości. Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie? Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy. Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia. Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
CZYTAJ DALEJ

Złoty jubileusz

2024-11-15 18:21

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

Państwowa Szkoła Muzyczna 1 st. w Ostrowcu Świętokrzyskim świętowała 50-lecie swojego istnienia.

Wydarzenie rozpoczęło się w nowej sali koncertowej od odśpiewania hymnu państwowego. Dyrektor szkoły muzycznej pani Ewa Jurkowska Siwiec przywitała gości, wśród których był Biskup Sandomierski Krzysztof Nitkiewicz, przedstawiciele władz, instytucji, nauczyciele oraz rodzice. Następnie zaprezentowane zostały dwa filmy dokumentalne o historii szkoły i budowie sali koncertowej. Jej poświęcenia dokonał Biskup Ordynariusz. Na zakończenie uroczystości zebrani mieli możliwość wysłuchania koncertu przygotowanego przez młodzież uczącą się w placówce.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję