Niedziela, 28 stycznia
Jest już grubo po 1 w nocy, dochodzi 2. Niedawno dotarliśmy na miejsce. Jesteśmy w Zębie, miejscowości oddalonej ok. 4 km od Zakopanego.
Z naszej 26-osobowej grupy większość już śpi rozlokowana w pokojach, a garstka dopija gorącą herbatę, którą poczęstowali nas nasi gospodarze. Bardzo miłe małżeństwo. Na dworze okropna zawieja, ledwo przeszliśmy z autokaru do domu. To się nazywa zima.
Miejsce w którym przyszło nam spędzać ferie, to typowy góralski dom, w jadalni na ścianach wiszą ciupagi, skóry zwierząt, a dom pachnie mlekiem i serem.
Z Łochowa wyjechaliśmy ok. 14 i po ponad 10-godzinnej podroży byliśmy bardzo zmęczeni. Ks. Krzysztof Grzybowski po przedstawieniu nam naszych opiekunów, ktorymi byli: Anna Kania, Agnieszka Śliwoska, Elżbieta Nurkiewicz, Jarosław Śliwoski i Michał Ziębowski, zarządził krótką modlitwę i już ruszyliśmy.
Sama podróż minęła dosyć szybko. Dwoje gitarzystów cały czas umilało nam czas, grając i śpiewając. Mieliśmy w naszym gronie również studniówkowiczów, którzy całą noc przed wyjazdem bawili się, dlatego też było ich najmniej słychać. Po prostu spali.
Poniedziałek, 29 stycznia
Reklama
Dzisiejszy dzień minął pod znakiem nart. Po obfitym góralskim śniadaniu i nauce kilku nowych piosenek wyszliśmy szaleć na stoku. Większość z nas po raz pierwszy miała narty na nogach. W moim przypadku zimowe szaleństwo skończyło się tak szybko, jak się zaczęło. Po kilku upadkach i próbach wstania byłam zniechęcona i poszłam oddać narty. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam jeszcze kilka dziewczyn oddających sprzęt.
Muszę jednak zaznaczyć, że zdecydowana większość naszych początkujących narciarzy zagryzła wargi i postanowiła szaleć mimo licznych upadków i nabijania sobie coraz to nowych siniaków.
Po powrocie ze stoku miałyśmy czas na ogarnięcie się przed kolacją. Zaraz po przebraniu w suche ubrania wskoczyłyśmy pod kołderkę i postanowiłyśmy się ogrzać. Oglądałyśmy telewizję, kiedy zorientowałyśmy się, że w całym budynku jest strasznie cicho, za cicho... Kiedy wyszłam na korytarz i zapukałam do kilku pokoi, okazało się, że wszyscy śpią... Co najśmieszniejsze, kiedy wróciłam do siebie do pokoju... pozostała piątka również spała...
Na kolację zeszły cienie, prawie dorośli ludzie, a ich największym marzeniem była poduszka...
Po kolacji wspólnie oglądaliśmy film. Po seansie do naszego pokoju wpadło ok. 10 osób i urządziliśmy sobie wspólne śpiewanie. Spać poszliśmy ok. 1, a rano znowu trzeba wstać...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wtorek, 30 stycznia
Dzisiaj ogarnął nas szał zakupów. Po wspólnym śpiewaniu, które zawsze trwało od ok. 10 do 12, wybraliśmy się do Zakopanego. Przez ponad 2 godziny biegaliśmy po Krupówkach.
Po zaspokojeniu żądzy kupowania wybraliśmy się na basen. Prawie 1,5 godziny pływania, zabawy na zjeżdżalniach czy przesiadywania w saunie.
Po atrakcjach w Zakopanem mieliśmy Mszę św. Odprawił ja Ksiądz Krzysztof. Była to nasza wspólna modlitwa. Przynieśliśmy swoje instrumenty i śpiewaliśmy. W małym górskim kościółku chyba najbardziej czuje się Bożą obecność. To była jedna z piękniejszych Mszy św., na których byłam. Była to chwila zadumy i wyłączenia się. W kościele było cicho, a na dworze szalała zawieja, za to ten kościółek dawał poczucie bezpieczeństwa. Podczas kazania ksiądz mówił o tym, żeby zaufać Bogu i pozwolić Mu się prowadzić... Z tej Mszy św. wyszłam odmieniona, bo była inna niż wszystkie.
Po kolacji część osób poszła oglądać film, część poszła na spacer po okolicy, część grać na gitarze i śpiewać, a część spać. Ja wybrałam opcję grania na gitarze i śpiewania. Późnej dołączyło do nas kilka osób i bawiliśmy się w kalambury. Oczywiście, tak jak poprzedniego dnia, nasze harce skończyły się sporo po 1 w nocy.
Środa, 31 stycznia
Dzisiaj znowu narty. Zaraz po śniadaniu i śpiewaniu znaczna część osób wyszła na stok, żeby poszaleć na nartach. Zniechęcone jednostki, czyli dokładnie 4 osoby, zostały w domu. Wczesne popołudnie spędziłyśmy w pokojach, rozmawiając i konsumując czekoladę. Nie nudziłyśmy się ani chwili.
Szalejący na nartach wrócili mokrzy, poobijani, ale szczęśliwi. Kiedy narciarze odpoczęli chwilę i przebrali się, poszliśmy na Mszę św.
Po Eucharystii była kolacja, a po niej wspólne śpiewanie, podziękowanie wszystkim i ok. 22 rozeszliśmy się. Oczywiście w pokojach standardowo jeszcze gra na gitarze i kalambury.
Tradycyjnie spać położyliśmy się bardzo późno.
Czwartek, 1 lutego
To ostatni dzień naszych ferii. Po śniadaniu dopakowanie się, szybkie, ostatnie spojrzenie na Tatry, i w drogę. Przed nami znowu ponad 10 godzin jazdy.
Po drodze zajechaliśmy do Łagiewnik, żeby zobaczyć i pomodlić się w sanktuarium Miłosierdzia Bożego. To miejsce robi wrażenie. Całą ozdobą świątyni jest wykute ogromne drzewo znajdujące się za ołtarzem. Jego konary są powykrzywiane, tak jakby właśnie wiał w nie bardzo silny wiatr. W środku między konarami jest obraz Jezusa Miłosiernego. Całość wygląda tak jak w piosence, zatytułowanej „W lekkim powiewie przychodzisz do mnie, Panie”.
Po krótkiej modlitwie w samej świątyni poszliśmy do kaplicy cudownego obrazu Jezusa Miłosiernego, tam po krótkiej adoracji i modlitwie ucałowaliśmy relikwie św. s. Faustyny Kowalskiej. Następnie zostaliśmy zaprowadzeni przez siostrę przewodniczkę do podziemnych kaplic świątyni, gdzie znajdują się kaplice pielgrzymów różnych narodowości. Tam w jednej z nich siostra przewodniczka opowiedziała nam o Siostrze Faustynie i cudach dokonanych za jej wstawiennictwem.
Następnie wsiedliśmy w autokar, żeby pokonać pozostałe 400 km dzielące nas od domów. Wracając, słuchaliśmy ciekawego wykładu o miłości.
Droga była dosyć dobra, więc w Warszawie byliśmy już przed 21. Droga szybko zleciała, wszyscy zadowoleni, że jeszcze tylko chwila i będziemy w domach, gdy zupełnie niespodziewanie padło hasło: Jedziemy do KFC, opiekunowie stawiają. W myśl prostej zasady: „Jak dają, to bierz...” - zgodziliśny się na pysznego kurczaczka.
Do Łochowa dotarliśmy po 22, i tak zakończył się nasz wspólny wyjazd. Wspolne ferie były czasem nauki, dobrej zabawy i poznania się. Już planujemy, żeby kiedyś powtórzyć taki wspólny wyjazd.