Wypisywali obrażające go hasła na murach katedry, w sąsiedztwie podłożyli bombę, nie zginął tylko dlatego, że pomylili adresy. Odbierał telefony z pogróżkami, a nawet planowano go porwać. Ostatnie kilka lat w życiu honduraskiego kardynała Óscara Andrésa Rodrígueza Maradiagi to pasmo niebezpieczeństw. Krótki wywiad z kardynałem zamieścił serwis włoskiej „La Stampy” - „Vatican Insider”.
Złość południowoamerykańskiej lewicy spadła na kard. Maradiagę, 68-letniego salezjanina, po tym, gdy zaangażował się w rozwiązanie kryzysu politycznego w 2009 r., kiedy od władzy odsunięto lewicowego prezydenta Manuela Zelayę. To ściągnęło na niego gniew lewaków, w tym prezydenta Wenezueli Hugo Cháveza. Zeznając przed parlamentarną Komisją Prawdy i Pojednania, opisywał przeżycia sprzed dwóch lat. Zdradził również, że wenezuelski prezydent myślał o porwaniu go.
Do dziś kard. Maradiaga jeździ zawsze z policjantem, który ma go chronić. Na pytanie, czy nosi kamizelkę kuloodporną, mówi, że najlepszą ochronę daje mu krzyż na piersi. Pytany, czy wobec zagrożenia opuści Honduras, odpowiedział, że decyzję o tym może podjąć tylko Ojciec Święty, a największym marzeniem kardynała jest mieć więcej księży. - Mamy tylko ponad 400 - ubolewał w wywiadzie - potrzebujemy co najmniej dwa razy więcej. Innym marzeniem kardynała jest pielgrzymka Ojca Świętego do Hondurasu. Honduraski Episkopat zaprosił Benedykta XVI już w 2007 r.
(pr)
Pomóż w rozwoju naszego portalu