Reklama

Na piechotę obeszli Polskę

W ciągu 132 dni na piechotę pokonali 3998 kilometrów, obchodząc Polskę wzdłuż wszystkich granic. Dwie różne osobowości, skazani na siebie 24 godziny na dobę. Nieraz ich śniadanie stanowiła jedna mandarynka dzielona na dwóch

Niedziela Ogólnopolska 1/2011, str. 34-35

Marek Chorąży

Z rodzinami i przyjaciółmi z całej Polski, którzy przyszli powitać wędrowców w Cieszynie

Z rodzinami i przyjaciółmi z całej Polski, którzy przyszli powitać wędrowców w Cieszynie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przełom starego i nowego roku to czas podsumowań. Marek Chorąży i Konrad Strycharski mijający czas zaliczą do bardzo udanych. O ich nietypowej podróży pisaliśmy w 32. numerze „Niedzieli” z 8 sierpnia 2010 r. Dziś spotykamy się z nimi ponownie, aby zapytać o wrażenia z wyprawy.
Swoją wędrówkę rozpoczęli 3 maja w rodzinnych Katowicach. Oficjalne rozpoczęcie nastąpiło jednak 4 dni później w Cieszynie. Tu także odbył się finał. Dla Marka była to już kolejna tego typu przygoda - wcześniej przemierzył na piechotę sporą część Europy - ale dla Konrada to był debiut. Jednak nie tylko o przeżycie przygody tu chodziło. Patronat nad ich akcją objęło Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego (PTSR). Dzięki zainteresowaniu, jakie wywołali, informują o stwardnieniu rozsianym, istocie tej choroby i trudnej sytuacji chorych.

„Obchodzę Polskę. Obchodzą mnie ludzie z SM”

Reklama

- Chciałem, żeby ta podróż miała jakiś głębszy cel. Zetknąłem się w swoim życiu z wieloma osobami chorującymi na stwardnienie rozsiane. W mojej rodzinie również jest osoba z SM. A skoro jestem człowiekiem, który robi dużo zamieszania, to postanowiłem zrobić zamieszanie wokół stwardnienia rozsianego - wyjaśnia Marek.
Obaj w koszulkach z napisem: „Obchodzę Polskę. Obchodzą mnie ludzie z SM” wyruszyli w trasę. Pierwszy etap, który przypadł na południową część Polski, był zdaje się najtrudniejszy podczas całej wyprawy. Zgodnie z założeniem, mieli przemieszczać się jak najbliżej granic, dlatego musieli iść przez góry.
- Tam dopadły nas duże deszcze, a co najgorsze, razem z nimi zimny wiatr. Iść w takich warunkach, w błocie, 6 godzin - to jest najgorsze przeżycie, jakiego doświadczyłem - wspomina Konrad.
Gdy rozpoczęli wędrówkę wzdłuż wschodniej granicy, zaświeciło słońce, które towarzyszyło im już przez większą część podróży. Ale pojawił się inny problem - komary. - Najgorzej było na terenach zalanych przez rzeki. A komary lubią mnie, często więc trzeba było w temperaturze 36oC iść w bluzie, bandanie, długich spodniach i z zakrytą twarzą! - opowiada Marek.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Polska gościnność to nie mit

Reklama

Choć w tej podróży trudności i niewygód było sporo, to przede wszystkim towarzyszyły jej przeżycia, które trudno opisać w jednym reportażu.
- Człowieku! Każdy dzień musiałbym ci opowiadać - mówi Marek. I dodaje, że nie umie podzielić tej wyprawy na chwile najtrudniejsze i najciekawsze.
- Dla mnie zawsze najbardziej interesujący są ludzie. A ludzi złych po prostu nie ma. Są tylko mniej lub bardziej pogubieni… Ta podróż ubogaciła nas właśnie nimi - ludźmi - ocenia. Jak twierdzi, spotykali się z fantastycznym przyjęciem. Ludzie na początku pytali, dokąd idą, a gdy usłyszeli odpowiedź, mówili: „Aha… czyli co tu robicie?”. I takie spotkanie nieraz kończyło się obiadem, gawędą i historią, bardzo często zadziwiającą.
- Wiadomo, że dla ludzi, których prosiliśmy o nocleg, byliśmy obcy, więc często byli ostrożni. Gdy jednak porozmawiali z nami, nabierali zaufania, niektórzy słyszeli o nas z telewizji. Często po tym, jak nas ugościli, chcieli, żebyśmy jeszcze zostali, bo było to dla nich jakieś urozmaicenie w codziennym życiu - dodaje Konrad. I wspomina zdarzenie z Branic. - Kupiliśmy sobie na obiad paczkę ciastek za ostatnie 5 zł. Siedliśmy przed sklepem i zaczęliśmy jeść. Nagle usłyszeliśmy: „Ile wam jeszcze zostało?”. Ze zdziwieniem odpowiedzieliśmy, że około 200 km. Był to chłopak, który widział nas w telewizji. Przez niego trafiliśmy do sióstr zakonnych, które po naradzie zgodziły się nas przyjąć. Nakarmiły nas, dały mi prezent urodzinowy i zaproponowały, że możemy zostać dłużej, jak tylko chcemy - wspomina Konrad.
Często właśnie w klasztorach lub na plebaniach znajdowali miejsce na odpoczynek.
- Generalnie polska gościnność to nie mit - podsumowuje Marek. Dzięki niej piechurom udało się przejść całą trasę z bardzo skromnym budżetem, przekraczającym nieco ponad 1000 zł.

Co kraj, to obyczaj

Reklama

Podczas wyprawy Marek i Konrad odwiedzili praktycznie każdy region naszego kraju, spotkali setki osób. Czy Polska i Polacy bardzo różnią się w poszczególnych zakątkach swojej ojczyzny?
- Jako naród jesteśmy bardzo podobni i bardzo różni jednocześnie. Nie pytaj, bo i tak nie wiem, jak to opisać. Po prostu spędź miesiąc tu, a potem po drugiej stronie - mówi Marek.
Według niego, na wschodzie ludzie mają więcej czasu, są spokojniejsi. Wspomina zdarzenie, gdy spotkali przy pracy dwóch mężczyzn, ojca i syna. Ich rozmowa się przedłużyła, wówczas starszy z nich osądził, że nic się nie stało, a swoją pracę jeszcze zdążą wykonać. Konrad twierdzi, że takiego podziału można dokonać, ale na ludzi z miast i ze wsi.
- Poza miastem nie ma takiej pogoni za gadżetami dzisiejszego świata, przez co ludzie żyjący na wsi są bardziej otwarci i spokojniejsi - ocenia.
Obaj zgadzają się w tym, że widać różnice w sposobie wymowy.
- Wschodni piękny akcent momentalnie wyłapała moja matka przez telefon, nawet nie wiedziałem, że już tak mówię - opowiada Marek. - Nie wiedziałem na przykład, że jesteśmy mniejszością w naszym kraju przy granicy z Litwą. Wszystkie napisy w dwóch językach to dla mnie ciekawostka. Inaczej się patrzy na wioskę, której historię opowiada ci miejscowy, pokazuje chałupy, mówi, kto w nich mieszkał nie tak dawno, bo np. 60 lat temu, jak ich wysiedlali, że kiedyś wieś liczyła 700 domów, a teraz tylko 12… To tak, jakbyś był w filmie. A potem idziesz lasem i w samym jego środku rośnie jabłoń. Dziwisz się, skąd jabłoń w lesie. Jak zaczynasz szukać, to znajdujesz inne drzewa owocowe, kawałek płotu i nagle okazuje się, że będąc gdzieś w głuszy, jednocześnie znajdujesz się w centrum dawnej wielkiej wsi. Żeby to zobaczyć, musisz naprawdę poszukać. Nagle wszystko zaczyna się układać w całość - pozostałości po domach, studniach - snuje opowieść Marek.
Polskie zróżnicowane krajobrazy, zmieniające się wraz z każdym stawianym krokiem, pozostawiły w podróżnikach niezatarty ślad. Jak mówi Marek, teraz ma inne poczucie Polski, stała się mu bliższa. Teraz, gdy patrzy na mapę, nie są to już tylko nazwy jakichś miejscowości.
Po drodze do naszych piechurów dołączyły na półtora tygodnia dwie dziewczyny oraz - na tydzień - dwóch Australijczyków (jeden z nich to kolega Marka z wyprawy do Hiszpanii). Pojawił się także „Dziku”, który z koleżanką towarzyszył im w górskiej wędrówce przez dwa weekendy.
Spotykały ich również sytuacje mało przyjemne. Nie chodzi bynajmniej o ludzi. Na drodze ich podróży znalazła się m.in. Bogatynia. Było to kilka dni po katastrofalnej ulewie, która nawiedziła to miasto. Pozrywane mosty i ulice - krajobraz, jakiego nie widzieli nawet w filmach. A przechodzili tą częścią miasta, która została mniej dotknięta przez nawałnicę.

Ku wschodzącemu słońcu

Deszcz, nie deszcz, Marek i Konrad szybkim krokiem zmierzali do celu swojej wędrówki. Ten przypadł w Cieszynie - w miejscu, gdzie odbyło się oficjalne rozpoczęcie. Ale ok. 90 km, które dzieliły ich od Katowic, także pokonali pieszo. Po to, aby zakończyć wyprawę tam, gdzie faktycznie się ona zaczęła, czyli we własnych mieszkaniach.
Ich drogi tak właściwie zeszły się właśnie na tę podróż. Marek jest bratem kolegi Konrada, z którym ten zna się od 3. roku życia. Jak im się razem szło?
- Cicho - odpowiada z uśmiechem Marek. - Konrad jest zupełnie inną osobowością i na początku mieliśmy cięższe momenty, ale bądźmy szczerzy - 24 godziny na dobę, non stop przez 4 miesiące, dwóch facetów… To nie jest łatwe. Najpiękniejsze jednak jest to, że dogadaliśmy się, a raczej wyczuli. W bardzo sympatyczny sposób ta droga stworzyła jakąś wspólną nić porozumienia. Fajnie było…
- Marek jest człowiekiem zamieszania, hałasu i ciągłego ruchu. Dzięki niemu mogłem wytrenować mój wewnętrzny spokój, wyrozumiałość i szacunek. Teraz potrafię zachować spokój w każdej sytuacji - ocenia Konrad.
W jego opinii, to nie jest jedyny owoc tej wyprawy. - Ta podróż nauczyła mnie wytrwałości w dążeniu do celu. Systematyczności związanej z codziennym marszem i praniem rzeczy. Zrozumiałem, że im mniej rzeczy mam, tym podróż jest lżejsza. Jest to analogiczne do podróży, jaką jest życie - twierdzi.
Według Marka, inni ludzie są wyzwaniem głównie dla… siebie samego. - To, że on mnie czymś denerwuje albo, że coś mi się nie podoba, nie oznacza, że to jest złe. Czasem po prostu to we mnie tkwi problem, z którym muszę się zmierzyć.
Ich podróż okazała się wielkim sukcesem. Dzięki wzmiankom w mediach o akcji dowiedziało się wiele osób. Efektem jest większa wiedza społeczeństwa i samych chorych o stwardnieniu rozsianym i sposobach neutralizowania (na miarę możliwości) jego objawów, ale i samego PTSR-u, gdyż wiele miejsc w Polsce było zakrytą kartą na mapie tej choroby. Marek podkreśla, że większą wartością niż przeżycie przygody było poświęcenie tej wyprawy ludziom z SM.

*

Konrad jest już po studiach, ma za sobą kilka lat doświadczenia w pracy zawodowej na kierowniczym stanowisku, którą porzucił na czas wyprawy. Marek kontynuuje studia, a w głowie ma już kolejny projekt. Tym razem będzie miał do przejścia ponad 10 tys. km przez 3 kontynenty. Na razie układa plan i organizuje sprawy techniczne.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty Albert Wielki

Niedziela Ogólnopolska 14/2010, str. 4-5

[ TEMATY ]

św. Albert Wielki

Kempf EK/pl.wikipedia.org

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry, Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”. Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii. Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie. Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom. Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej. W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.; wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń. Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy. Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac. Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”). Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości. Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie? Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy. Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia. Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
CZYTAJ DALEJ

Wałbrzych. Włamanie i profanacja w sanktuarium. Sprawca zatrzymany

2025-11-13 10:55

[ TEMATY ]

Wałbrzych

profanacja

kradzież

ekspiacja

profanacja kościoła

Komenda Miejska Policji w Wałbrzychu

Uszkodzona kasetka na datki – ślad po włamaniu dokonanym w nocy z 10 na 11 listopada.

Uszkodzona kasetka na datki – ślad po włamaniu dokonanym w nocy z 10 na 11 listopada.

W nocy z 10 na 11 listopada w sanktuarium Drzewa Relikwii Krzyża Świętego na wałbrzyskim Podzamczu doszło do profanacji i kradzieży.

Jak poinformował Oficer Prasowy Komendanta Miejskiego Policji w Wałbrzychu, kom. Marcin Świeży, 40-letni mieszkaniec miasta włamał się do czterech kasetek na datki i ukradł znajdującą się tam gotówkę. Mężczyzna wszedł do kościoła jeszcze w godzinach wieczornych, ukrył się w jednym z pomieszczeń, a gdy świątynia została zamknięta, wyłamał zabezpieczenia i zabrał pieniądze - prawdopodobnie nawet kilka tysięcy złotych. Następnie opuścił obiekt.
CZYTAJ DALEJ

Carmine De Palma – nowy błogosławiony na miarę Dilexi te

2025-11-15 08:15

[ TEMATY ]

błogosławiony

Leon XIV

Carmine De Palma

Vatican Media

ks. Carmine De Palma

ks. Carmine De Palma

15 listopada w Archikatedrze pw. św. Sabina w Bari, beatyfikowany zostanie Czcigodny Sługa Boży ks. Carmine De Palma – pokorny i gorliwy duszpasterz, niestrudzony spowiednik i kierownik duchowy, wielki przyjaciel ubogich i potrzebujących. Jego beatyfikacja, w przeddzień Światowego Dnia Ubogich, przypomina, że świętość nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem dla wszystkich; że konkretna miłość do bliźniego nie potrzebuje rozgłosu, lecz ewangelicznej konsekwencji.

Carmine De Palma urodził się 27 stycznia 1876 r. w Bari. Trzeci z pięciorga dzieci, w wieku pięciu lat został sierotą. W 1886 r. wstąpił do seminarium duchownego. 17 grudnia 1898 r. w Neapolu został wyświęcony na kapłana. Intensywna modlitwa, codzienna Msza św. i adoracja Najświętszego Sakramentu oraz wielkie nabożeństwo do Matki Bożej karmiły jego wiarę i rozbudzały gotowość do posłuszeństwa Bogu.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję