Piszę do Pani po raz pierwszy, bo dotąd jakoś nie było okazji. Trochę też obawiałam się odrzucenia, odmowy, niezrozumienia mojego listu, słów, które są szczere. Właściwie nie mam się już do kogo zwrócić, przyjaciół ani „dobrych znajomości” nie mam, pozostaje mi więc tylko ułamek nadziei, że chociaż Pani, Pani Aleksandro, nie wyrzuci tego listu do kosza.
Jestem osobą nie tylko samotną, ale niepełnosprawną, z ograniczoną sprawnością, nie daję sobie rady, proste czynności urastają do rangi fizycznej niemożliwości. Mieszkam w domu bez wody i kanalizacji. Zostałam sama ze swoimi problemami, fizycznie już mnie to przerosło, gdyż mam 50 lat i przed sobą żadnych perspektyw.
Z przerażeniem zauważam, że znów idzie jesień i sroga zima, a ja zostałam bez pieca i bez opału.
Nie ukrywam, załamałam się. Dorobić ani na niczym zarobić nie jestem w stanie, dofinansowanie mi się nie należy, bo przekraczam minimum socjalne. Co robić? Jak przeżyć? Jak żyć?
Magdalena z woj. łódzkiego
Zadzwoniłam ostatnio do swojej administracji mieszkaniowej z zapytaniem, kiedy zaczną sezon grzewczy. Odpowiedzieli, że może dopiero na początku października, bo za drogo… Na zewnątrz temperatura poniżej 100C, w domu ziąb, chodzę w rękawiczkach, śpię w swetrach i skarpetach, pod dodatkowymi kocami, nerki dokuczają, katar męczy, kurcze łapią zmarznięte kończyny. Ale nie wyobrażam sobie, co przeżywa Pani Magdalena, która nawet nie ma WC i ciepłej wody. Ba, żadnej wody w kranie, bo nie ma kranu.
A wyobraźmy sobie los tegorocznych powodzian, którzy stracili wszystko i nawet nie wiedzą, gdzie będą zimować. Pani Magdalena ma chociaż dach nad głową!
I znowu nie wiadomo, co z takim listem robić. Czy znajdzie się jakiś św. Mikołaj już we wrześniu? Bo ten list piszę właśnie teraz. Oczywiście, lepsza jest dobra rada, bo ona może pomóc na dłuższą metę. A może nawet pomóc w rozwiązaniu jakichś problemów. Jak to się mówi - wędka jest lepsza od ryby.
Mnie najbardziej trudno jest znieść bezradność wobec problemów innych ludzi. Bo ile mogę dać datków, ofiar, pomocy rzeczowej? W końcu każdy boryka się z własnymi problemami. Kiedyś, gdy w środku miasta obszarpany młody człowiek poprosił mnie o parę groszy na chleb (co to za chleb był, tego też nie wiadomo…), to niemal go skrzyczałam. Właśnie uporałam się z własnymi problemami, ja - osoba starsza, emerytka, która mogłaby już tylko „dożywać spokojnej starości”, a tu muszę pracować i pomagam też komu trzeba, dla siebie nie mając zbyt wiele. I z tak wielkim trudem czasem mi to przychodzi, by utrzymać się na powierzchni życia, a ten młodzieniec myślał, że mogę sobie pozwolić na to, by jeszcze i jemu dawać. Takiemu młodemu? O nie!
Aleksandra
Pomóż w rozwoju naszego portalu