Wedle sondażu exit poll wykonanego przez telewizję "CNN" tuż po wyborach, to właśnie o sprawę przerywania ciąży miało być zatroskanych aż 26 proc. respondentów, najwięcej po sprawach bytowych (27%) i inflacji (32%).
„Jest jasne, że to wokół aborcji decydowały się minione wybory i jest również oczywiste, że pomogła ona w nich Demokratom.” – powiedział John White, profesor politologii z Uniwersytetu Katolickiego w Waszyngtonie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ujmując tę rzecz w kontekście historycznym, ekspert zdradził, że nie jest zaskoczony takim obrotem spraw.
„Wszyscy obserwujemy sondaże na temat aborcji, które są przeprowadzane od 50 lat i to jest jedna z tych rzeczy, w której wielu z nas mówi, że nie ufa takim badaniom, [bo nie podobają się nam ich rezultaty]. Takie rozumowanie jest błędne. Kiedy mamy dostępnych tak wiele sondaży w tym długim okresie, mamy też kilka jasnych wniosków z nich wynikających.” – stwierdził John White.
Reklama
Dalej profesor streszczał owe wnioski, tłumacząc, że Amerykanie sądzą, iż aborcja powinna być dokonywana rzadko, a także że nie popierają tzw. „aborcji przez częściowe urodzenie” (ang. „partial birth abortion”). Jest to zabroniona prawnie w całej Ameryce metoda przerywania ciąży, którą stosuje się przeważnie w bardzo późnym jej etapie. Ta barbarzyńska praktyka polega na tym, że osoba przeprowadzająca aborcję zmienia położenie płodu w taki sposób, by nóżki dziecka wyszły pierwsze, a następnie miażdży jego główkę przy pomocy specjalnego narzędzia. Zdaniem profesora White’a Amerykanie w większości nie popierają także aborcji po pierwszym trymestrze ciąży. Mają mieć też podzielone zdanie co do tego, czy aborcja powinna być używana przez kobiety w celu zapobiegania posiadaniu przez nie większej ilości potomstwa.
„Ilekroć sprawa przerywania ciąży jest podnoszona w wyborach [...] Republikanie przegrywają z tego powodu wybory. Po prostu przegrywają i już. Tym razem przegrali je mocno wśród pokolenia 18-30-latków. A oni są przyszłością swojego kraju” – zakończył White, dodając, że poglądy na aborcję większości Amerykanów są tożsame z poglądami większości wyborców Partii Demokratycznej.
(Prawie) ostateczne wyniki
Niemal trzy tygodnie po zorganizowanych 8 listopada wyborach midtermowych do Kongresu, opinia publiczna "za wielką wodą" wciąż nie poznała pełnych ich wyników. Znamy już rezultaty wszystkich wyborów gubernatorskich, senackich (poza wynikami drugiej tury wyborów w Georgii zaplanowanych na 6 grudnia) i prawie wszystkich wyborów do Izby Reprezentantów. Na chwilę obecną nie znamy jeszcze wyniku tylko w jednym z 435 okręgów izby niższej amerykańskiego parlamentu. Z całą pewnością wiemy już jednak, że Demokraci utrzymają kontrolę w Senacie, posiadając w niej ostatecznie 50 miejsc lub 51, jeśli ich kandydat zwycięży w drugiej turze wyborów do Senatu w Georgii. Republikanie natomiast będą kontrolować Izbę Reprezentantów posiadając w niej 221 bądź 222 kongresmenów.
Reklama
Młyny amerykańskiej demokracji mielą wolno, lecz dokładnie i rzetelnie, starając się nie pominąć żadnego z ponad 100 milionów oddanych w tych wyborach głosów. Każdy z 50 stanów, a wraz z nim bezpośrednio odpowiedzialne za przeprowadzenie wyborów 3000 hrabstw (czegoś w rodzaju polskich powiatów – przyp. red.) lub ich administracyjnych odpowiedników ma inne przepisy i procedury dotyczące całego procesu wyborczego. System nie jest ujednolicony. Fakt ten jest jednym z powodów, dla których poznawanie wyników ogólnokrajowych wyborów w Ameryce trwa tak długo.
„Wiemy, że nasza praca nie będzie łatwa. Znamy swoje zadanie. [...]. Będziemy musieli pracować razem. I chcemy robić to z każdym, kto chce czynić Amerykę jeszcze silniejszą. Chcemy współpracować z każdym po obu stronach barykady politycznej, jeśli tylko ktoś będzie chciał uniezależnić energetycznie Amerykę, dać rodzicom głos w sprawie edukacji ich dzieci, zabezpieczyć nasze granice lub powstrzymać obcinanie funduszy dla policji. Wiemy, że w Ameryce, jak i na całym świecie istnieją wyzwania związane z tym, czego oczekuje od polityków amerykańska opinia publiczna. Jesteśmy przygotowani do rządzenia bez względu na rozmiary naszej większości.” – powiedział tuż po ogłoszeniu zwycięstwa w wyborach do Izby Reprezentantów, Kevin McCarthy, lider Republikanów w tej części Kongresu. Polityk ten jest na chwilę obecną najbardziej prawdopodobnym kandydatem na spikera Izby Reprezentantów, czyli przewodniczącego tego organu ustawodawczego w USA.
„Utrzymanie kontroli w Senacie zawsze było moim planem. Wyszedłem z nastawieniem, żeby zrealizować to, co sobie założyłem, skupiłem się na tym i nie dałem się zwieść.” – powiedział na konferencji prasowej Chuck Schumer, lider Demokratów w Senacie, tuż po tym, jak okazało się, że to jego partia utrzyma przewagę w izbie wyższej Kongresu.
Reklama
Schumer tłumaczył, że wybory midtermowe były tak ważne, dlatego, że Stany Zjednoczone miały znaleźć się „nad przepaścią autokracji podgryzającej naszą demokrację”. Polityk odnosił się tutaj do wydarzeń z 6 stycznia 2021, znanych za oceanem jako „szturm na Kapitol”. Doszło do nich po wiecu ówczesnego prezydenta USA, Donalda Trumpa, który podważał wynik wyborów prezydenckich.
„Amerykańscy wyborcy powiedzieli: Nie podoba mi się to. Chcę to odrzucić. A Amerykanie nas od tego finalnie uratowali.” – zakończył Chuck Schumer.
Dominacja jednej narracji
Wspominany wcześniej profesor John White podczas swojej wypowiedzi dla portalu „Catholic News Service” zwrócił uwagę na fakt, że poglądy na kwestię aborcji, promowane przez Partię Demokratyczną, znajdują szeroki odzew wśród amerykańskiego społeczeństwa.
White przywoływał postać 42. prezydenta USA, Billa Clintona, który swego czasu ukuł slogan, że aborcja w USA powinna być „bezpieczna, legalna ale rzadka” oraz wspominał o innym demokratycznym polityku, kandydacie na prezydenta z 1984 roku, Walterze Mondale'u, który wysuwał wcześniej podobne postulaty.
Znawca zaznaczył, że nie sądzi, by przez szereg lat wyborcy mogli zmienić swoje zdanie o aborcji. Mogli natomiast zmienić swoją opinię na temat poglądów Partii Republikańskiej w tej kwestii.
Profesor John White wskazuje również na specyfikę czerwcowego wyroku Sądu Najwyższego USA w sprawie aborcji, czyli odmienne zdanie samego prezesa Sądu Najwyższego, sędziego Johna Robertsa. Z jednej strony chciał on utrzymania w mocy ustawy antyaborcyjnej z Missisipi, lecz z drugiej opowiadał się za nieuchylaniem wyroku w sprawie „Roe v. Wade” dotyczącej legalności aborcji na poziomie federalnym.
Reklama
Profesor stwierdził też, że Sąd Najwyższy wydając wyrok, który po blisko pół wieku zdelegalizował aborcję na szczeblu federalnym w Ameryce, w oczach wielu Amerykanów stracił na swojej wiarygodności i stał się narzędziem politycznym w rękach Republikanów. Część innych ekspertów wskazywała, że sam wyrok w sprawie "Dobbs" był dodatkowo niespójny czy odwoływał się do nieco archaicznych i zawiłych przesłanek.
Ów spadek wiarygodności potwierdzają sondaże. W badaniu Uniwersytetu Marquette z Wisconsin z połowy września 2022 mogliśmy zobaczyć, że pracę Sądu Najwyższego USA pozytywnie ocenia 40 proc. ankietowanych. Choć względem badania z maja bieżącego roku jest to wzrost o 2 punkty procentowe, to jeszcze dwa lata temu ta instytucja władzy sądowniczej w Stanach Zjednoczonych mogła cieszyć się poparciem na poziomie 60 proc.
Znamienne, że wedle wyników innego badania, konkretnie sondażowni „Pew Research Center” z sierpnia tego roku, pozytywna opinia dotycząca Sądu Najwyższego USA utrzymywała się jedynie u 28 proc. wyborców demokratycznych i aż 73 proc. wyborców republikańskich.
Wygrana bitwa, lecz przegrana wojna?
Pomimo niewątpliwego zwycięstwa amerykańskiego ruchu pro-life, jakim był wspomniany wcześniej wyrok Sądu Najwyższego delegalizujący aborcję, wygląda na to, że z wynikami wyborów midtermowych ostatecznie spełniły się przewidywania i analizy obserwatorów amerykańskiego życia publicznego głoszone już po 25 czerwca, czyli po dacie ogłoszenia wyroku Sądu Najwyższego.
Reklama
Analizy wskazywały, że ta decyzja stanie się paliwem wyborczym Demokratów przed zbliżającymi się wyborami do Kongresu. Tak działo się choćby w sierpniu, gdzie w referendum w stanie Kansas wyborcy sensacyjnie odrzucili możliwość wpisania do stanowej konstytucji zakazu możliwości dokonywania aborcji, o czym pisałem na łamach „Niedzieli” w artykule pt. „Aborcyjna próba sił w Kansas”.
Teraz, cztery i pół miesiąca od czerwcowego wyroku mogliśmy się o tym przekonać kolejny i ostateczny raz.
Sarah Longwell, konsultantka polityczna Republikanów, mówiła na antenie stacji „National Public Radio”, że sprawa z aborcją i jej wpływem na wynik wyborów oraz motywację elektoratów była trochę bardziej skomplikowana.
Opisała ona pewien schemat z jakim stykała się rozmawiając w wahających się stanach (tzw. „swing states”) z wyborcami o zmiennych preferencjach politycznych, czyli z elektoratem środka. Gdy Longwell pytała ich o problemy z jakimi zmagały się USA przed wyborami, zgodnie odpowiadali, że była to inflacja, zły stan gospodarki, rosnąca przestępczość czy problemy z łańcuchem dostaw. Lecz gdy pojawiał się temat aborcji, to jej rozmówcy z grup fokusowych, których priorytety badała, mieli uważnie śledzić poglądy i wypowiedzi danych kandydatów w sprawie aborcji i na ich podstawie dokonywać swoich decyzji przy urnie wyborczej. Dosyć mocnymi jej przeciwnikami po stronie prawicy byli tacy politycy jak Blake Masters, który ubiegał się o miejsce w Senacie z Arizony, Doug Mastriano, który walczył o gubernatorski stołek w Pensylwanii czy Adam Laxalt, kandydat Republikanów do Senatu z Nevady.
Reklama
„Mój ogólny pogląd na ten temat jest taki, że wyrok delegalizujący federalnie aborcję skupił i skrystalizował te kwestie, które tak naprawdę nie znajdowały większego odzewu w elektoracie.” – powiedział Tom Bonier, strateg polityczny Demokratów.
„Lecz wtedy ogłoszono decyzję Sądu Najwyższego. I myślę, że to uczyniło ten argument o tym, że Republikanie mają w kwestii aborcji radykalne poglądy bardziej realnym i namacalnym dla wyborców. Po prostu to połączyło kropki.” – dodał Bonier.
Przed obozem amerykańskiej prawicy, po słabszym, niż się spodziewano wynikiem wyborczym, czas mniejszych bądź większych refleksji i rozliczeń. Republikanie co prawda przejmą od stycznia część władzy na Kapitolu, lecz aby sprawnie rządzić, będą musieli zachować ponad wszystko jedność i solidarność w swoich szeregach. A to może okazać się poważnym wyzwaniem.
Republikanie mogli sami zaszkodzić sobie sprawą aborcji, co do której zajmują stanowisko popierane przez mniejszą część społeczeństwa. Według badań Gallupa tylko 39 proc. Amerykanów określa się jako zwolennicy ruchu pro-life. Ostatecznie ich nieugięta walka o ochronę życia poczętego nie przysporzyła im tak potrzebnych wyborczych głosów w najbardziej spornych i wyrównanych okręgach. Przez krótki moment konserwatyści mogli odczuwać euforię wynikającą z antyaborcyjnej decyzji Sądu Najwyższego USA, lecz jak pokazała dłuższa perspektywa czasowa, triumf zamienił się w gorycz porażki.
Z drugiej strony, pokazuje to, że amerykańscy konserwatyści w rywalizacji politycznej nie kierują się cyniczną kalkulacją i nie dostosowują swoich poglądów do aktualnego zapotrzebowania sondażowego, a pozostają wierni własnym chrześcijańskim wartościom, nakazującym im m.in. sprzeciwianie się aborcji. Ostatecznie to właśnie na tym polega zdrowa i uczciwa demokracja – polityk ma być autentyczny, trwać przy własnych przekonaniach, pozostając wiernym obietnicom programowym składanym swoim wyborcom na etapie kampanii. Nie może być niczym chorągiewka na wietrze i w pogoni za sukcesem wyborczym wyrzekać się tego, w co naprawdę wierzy i co uważa za słuszne dla swojego kraju. Jak zatem sprzeciwiający się aborcji Republikanie mogą przekonać do siebie nowych wyborców? Prawica w USA musi postawić tutaj na szeroką i obliczoną na dłuższą perspektywę czasową kampanię informacyjną, która przekonywałaby elektorat środka do koncepcji świętości życia poczętego i tłumaczyła mu dlaczego należy walczyć o jego ochronę.