23 lipca 2004 r. premier Włoch wybrał Rocco Buttiglionego, swojego ministra ds. polityki wspólnotowej, na komisarza nowej Komisji Europejskiej, tworzonej przez José Manuela Barroso. Buttiglionemu
miało przypaść w udziale jedno z ważniejszych stanowisk - komisarza ds. sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa.
Każdy z nowo mianowanych komisarzy jest przesłuchiwany przez odpowiednią komisję Parlamentu, która następnie wydaje o nim opinię. Z reguły przesłuchania te są czystą formalnością, gdyż opinia komisji
nie jest wiążąca dla przewodniczącego - Parlament głosuje nad wotum zaufania dla całej Komisji Europejskiej, a nie dla poszczególnych jej komisarzy. Czasami jednak negatywna ocena komisarza skłania
przewodniczącego do przydzielenia mu innego „ministerstwa”. Na początku Buttiglione miał być przesłuchiwany przez Komisję Prawa, w której pracuje wielu deputowanych z Partii Ludowej, ale lewica
zażądała, aby profesor został przesłuchany przez wyspecjalizowaną Komisję Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych, gdzie zasiada wielu deputowanych lewicowych, zielonych i liberalnych.
Nie było tajemnicą, że kandydatura włoskiego profesora, „filozofa Papieża” (jak nazywają go we Włoszech), parającego się od kilkunastu lat również polityką, na tak „newralgiczne”
stanowisko nie spodobała się wielu ludziom - zarówno we Włoszech, jak i za granicą. Dla nich Buttiglione jest szczególnie niebezpieczny, gdyż w swej działalności politycznej wierny jest katolickiej
wizji człowieka, rodziny i społeczeństwa, nie boi się oskarżeń o „katolicki fundamentalizm”, a przy tym jest osobą wszechstronnie wykształconą, kompetentną, znającą mechanizmy działania unijnych
urzędów, władającą językami. Dlatego to właśnie postanowiono nie dopuścić do zatwierdzenia jego kandydatury, „kompromitując” go w czasie przesłuchań. „Zasadzka” została doskonale
przygotowana. Na tydzień przed wyznaczoną datą przesłuchań we włoskim dzienniku L’Unita, dawnym organie partii komunistycznej, ukazał się artykuł dotyczący prof. Buttiglione z zarzutami wysuwanymi
pod jego adresem oraz wypowiedziami, które - w oczach komunistycznych redaktorów - były kompromitujące. Międzynarodowa grupa lesbijek i gejów zebrała te „oskarżenia” w specjalne
dossier, które wysłano do unijnych parlamentarzystów. A nietrudno znaleźć cytaty „do ocenzurowania”, bo profesor nigdy nie pozwolił się zniewolić politycznej poprawności i dwuznaczności. Gdy
chciano wprowadzić do szkół sprzedaż prezerwatyw, sprzeciwił się temu: „Kto chce je kupić, niech idzie do apteki, gdyż ich sprzedaż w szkołach byłaby sprzeczna z zasadami katolickimi. A poza tym
młodym trzeba dać sygnał, że wstrzemięźliwość jest nie tylko najlepszym sposobem, by uniknąć niebezpiecznych chorób, takich jak AIDS, lecz ma również wielkie znaczenie w przygotowaniu do małżeństwa”.
Sprzeciwiał się „małżeństwom” homoseksualistów: „Jaki mają sens? Małżeństwo znaczy: «ochrona matki». Tam, gdzie nie ma matki, nie ma małżeństwa” - oraz tzw. Gay
Pride w Rzymie, gdyż „nie ma ona nic wspólnego z homoseksualizmem; parada ma propagować rewolucję seksualną, jest prowokacyjnym przedstawianiem ciała ludzkiego, traktowanego jedynie jako źródło
przyjemności”. Gdy ubliżano mu w czasie programu Radio Radicale za jego stosunek do homoseksualizmu, odpowiedział: „Każdy ma prawo nazywać mnie bigotem lub osobą nietolerancyjną, lecz ja również
mam prawo stwierdzić, że technicznie rzecz biorąc, zachowanie homoseksualne jest wskaźnikiem nieładu moralnego”.
L’Unita sugerowała również rozwiązanie „problemu Buttiglione”: „Eurosocjaliści mogliby zażądać od przewodniczącego Barroso przyznanie Buttiglionemu innego ministerstwa”
(tak się też stało).
W dni porzedzające przesłuchania kontynuowano nagonkę na profesora. Pomimo to pierwsza komisja - Komisja Prawa - wydała ocenę pozytywną o kandydacie. Do „linczu” doszło przed
drugą z komisji, gdzie wszystko było już ukartowane i zorganizowane - jak twierdzą wtajemniczeni - przez włoskich deputowanych z grupy socjalistycznej. Większość pytań dotyczyła, oczywiście,
takich argumentów, jak rodzina i homoseksualizm. Oto co m.in. powiedział prof. Buttiglione na te tematy: „Wiele rzeczy można uznać za niemoralne, lecz nie wynika z tego, że trzeba ich zabraniać.
W działalności politycznej nie można wyrzec się naszych przekonań moralnych. Ja uważam, że zachowanie homoseksualne jest grzechem, lecz nie ma to żadnego wpływu na politykę, chyba że homoseksualizm byłby
przestępstwem”. Oraz: „Możemy stanowić wspólnotę obywateli, nawet gdy mamy różnorodne opinie na tematy moralne. Problemem jest dyskryminacja. Państwo nie ma prawa wtrącać się w te sprawy i
nikt nie może być dyskryminowany ze względu na jego upodobania seksualne”. Jeżeli chodzi o rodzinę, profesor stwierdził: „Rodzina istnieje, by umożliwić kobiecie posiadanie dzieci i by zapewnić
jej opiekę ze strony męża”. Sam Buttiglione, komentując swoje wypowiedzi, powoływał się na rozdział między moralnością a prawem, tak jak rozumiał to Kant: „Co innego prawo moralne, a co innego
prawa stanowione przez parlament. Ja nie rezygnuję z mojej moralności, lecz nie mogę wymagać, by parlament dostosował się do niej”. Pomimo to komisja wydała negatywną ocenę kandydata - 27
głosów przeciw, a - 26 za. Profesor, komentując wyniki głosowania, wyjaśnił, dlaczego nie spodobał się pewnym deputowanym i stojącemu za nimi lobby homoseksualistów: „Chciano ode mnie czegoś
innego: «wyznania wiary» o dobru moralnym homoseksualizmu”.
Katolik powinien mieć prawo do wyrażania poglądów zgodnych z jego sumieniem i doktryną katolicką, która potępiając wszelkie formy dyskryminacji homoseksualistów, podkreśla niemoralność zachowań homoseksualnych.
Jest to elementarna zasada liberalizmu. Jednak zasada tolerancji prawdopodobnie nie odnosi się do katolików, którzy w Parlamencie Europejskim są obiektem cenzury ze strony zwolenników laicyzmu. Gdyby
dzisiaj w auli Parlamentu pojawili się „ojcowie Europy” - De Gasperi, Adenauer, Schuman - współczesna laicka inkwizycja unijna uznałaby ich za katolickich fundamentalistów i skazała
na polityczną banicję.
Skandal wokół kandydatury prof. Buttiglione na komisarza europejskiego łączy się z jeszcze jednym skandalem, którego protagonistą stał się Josep Borrell - hiszpański socjalista zajmujący stanowisko
przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Jest to jeden z najważniejszych urzędów w aparacie unijnym, który wymaga od osoby stojącej na jego czele wielkiej dyplomacji, a przede wszystkim bezstronności.
Tymczasem Borrell, podczas gdy trwały przesłuchania prof. Buttiglione w komisjach, udzielił wywiadu dla Radia Europa 1, w którym skrytykował go, przedstawiając w sposób wypaczony i karykaturalny jego
opinie. Na zakończenie szef Parlamentu stwierdził: „Muszę wyznać, że w Hiszpanii nie chciałbym mieć ministra sprawiedliwości, który broni takich tez. (…) Nie, jako minister sprawiedliwości,
nie. Byłoby mniejszym złem, gdyby zajął się burakami”. Te słowa obrażają nie tylko osobę profesora, lecz również Parlament. Włoch Antonio Tajani, deputowany Partii Ludowej, określił zachowanie przewodniczącego
jako „ranę zadaną instytucjom europejskim”, a niektórzy politycy lewicowi również uznali wypowiedź Borrella za „niezręczną” i „nie na miejscu”. Szkoda tylko, że nikt
nie zażądał jego dymisji! Dziś Hiszpania Zapatery „eksportuje” do urzędów unijnych „czerwonych jakobinów”, którzy postępują tam zgodnie ze swymi antykatolickimi uprzedzeniami.
Skandale, które wstrząsnęły Parlamentem Europejskim, to bardzo niebezpieczne i daleko posuwające się w skutkach fakty. Ich zapowiedzią było odrzucenie zapisu o chrześcijańskich korzeniach naszego
kontynentu. Fakty te świadczą, że w instytucjach unijnych dominuje nietolerancyjny integralizm laicystyczny, który odmawia katolikom prawa do uczestniczenia w życiu społecznym i politycznym, a w swych
antykatolickich uprzedzeniach posuwa się nawet do negowania faktu historycznego: roli chrześciajństwa w kształtowaniu się tożsamości naszego kontynentu. Najbardziej jednak niepokoi to, że odrzucając dziedzictwo
chrześcijańskie, próbuje się odrzucić przede wszystkim chrześcijańską wizję człowieka, która stawia osobę ludzką w centrum wszechświata. Nie należy dopuścić, by Europa grzęzła dalej, również za sprawą
instytucji unijnych, w nihilistycznym bagnie. Toteż nie możemy milczeć wobec skandali, które w tych dniach miały miejsce w Brukseli, a dotyczą każdego z nas jako katolików.
PS
12 października 2004 r. przewodniczący Barroso podał do wiadomości, że nie zamierza dokonywać żadnych zmian swych „ministrów”. Pierwszy „zamach” na prof. Buttiglione nie
udał się. Teraz należy poczekać do 27 października, kiedy to cały Parlament zadecyduje, czy zaaprobować nową Komisję Europejską z udziałem profesora.
Jeszcze jedna uwaga. Nie mieliśmy czasu, by oswoić się z myślą, że Parlament Europejski stał się również „naszym” Parlamentem, i to wszystko, co się w nim dzieje, dotyczy również nas.
Mamy więc prawo wyrażać opinie o jego działalności i pracy jego członków. Na wszelki wypadek podaję adres internetowy Josepa Borrella, który jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego jest osobą publiczną
i odpowiada przed obywatelami Unii za swoje postępowanie i wypowiedzi: jborrell@europarl.eu.int
Pomóż w rozwoju naszego portalu