Od zarania symbole i znaki odgrywają niebagatelną rolę w życiu człowieka. Co prawda, postępowa nauka jeszcze nie do końca rozpoznała, czym znaczył swoją drogę praprzodek postępowej części ludzkości, ale
postępowe studia filmowe w sugestywnych serialach telewizyjnych niewątpliwie przedstawią dokładny opis rozkładu dnia i życia duchowego swojego antenata. Znakowanie jest z pewnością cechą genetyczną, nakazującą
świadczyć dumę istnienia. Wystarczy przejść byle szlak turystyczny, nie wyłączając wysokogórskich szlaków, zajrzeć do zagajniczka koło byle miasteczka, zatrzymać samochód na poboczu leśnej drogi. Ba!
- wystarczy odnowić elewację, aby przekonać się, jak silne jest pragnienie śladu. Mijają wieki, zmienia się estetyka, a pokolenie za pokoleniem, neandertalczyka, odpowiada na zew. I znaczy. W mowie,
uczynku...
Gorzej z odruchami zacofanej części ludzkości, upierającej się przy innym rodowodzie. Tu jakby wkradło się zmęczenie lub rozkojarzenie. Tak jakby przywiązanie do symboli i znaczeń zostało zinstytucjonalizowane.
Nie ma wyraźnego sygnału - nie ma działania. - Przykład? - Na polskich drogach postępowe tablice oznajmiają obszar zabudowany przez ukazanie konturów zabudowań, z dominującą -
jak to w naszym krajobrazie - wieżą kościelną. Tyle tylko, że z owych tablicowych wież niewidzialna ręka rynku strąciła przy projektowaniu zwieńczające je krzyże. Czasami jakaś ciemnogrodzka ręka
uzbrojona w mazak dorysuje nieśmiało ów symbol chrześcijaństwa, kształtującego nie tylko „ten kraj” od stuleci - co może znaczyć, że sygnał, choć słabiutki, ale jeszcze tu i ówdzie zipie.
Ale może to tylko indywidualny atawizm?... Zatem odnotujmy go - przynajmniej w Niedzieli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu