Reklama

Kilka uwag o cierpieniu i sztuce umierania

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Krajobrazy z powiśla

Niekiedy wydaje mi się, że w naszym krajobrazie wewnętrznym czasy mieszają się i przenikają: przeszły z teraźniejszym i zaprzeszłym. Tak też dzieje się z krajobrazem Powiśla, starej dzielnicy Warszawy, opisywanej niegdyś przez Prusa, a malowanej przez Gierymskiego. Mojej dzielnicy, którą polubiłam głównie przez krajobraz stworzony przez ludzi.
Sprowadziłam się tu jako osoba dorosła, mężatka, z ulubionego Śródmieścia, gdzie się wychowałam w domu Babki. Tu, na Powiślu, mieszkali już moi przyjaciele, przeważnie historycy sztuki, ale i plastycy, aktorzy, księża. W jakimś momencie krajobraz ten poszerzył się o miejscowy - nazywając umownie - folklor: właścicieli małych sklepów, cukierenek, budek, księgarni, apteki itd. Na szczycie takich przyjaźni umieszczam Panią Władysławę, właścicielkę narożnego „warzywniaka”. Zawiązały się też moje bardzo serdeczne przyjaźnie z powiślańskimi kloszardami, często kończące się przeżyciami bolesnymi, bo dwaj z nich (młodzi ludzie) zmarli i nic nie mogłam zrobić. Byli ciężko chorzy. Zmarła kloszardka nazywana Babunią Drops. Zmarł też wielki ponury starzec, z obfitymi siwymi włosami, w zniszczonej, podartej odzieży. Ci zmarli specjalnie boleśnie leżą na moim sercu. Chcę ich spotkać w zaduszkowe dni, w mroku ulic Powiśla. Nie wiem, gdzie są pochowani, więc nie zapalę im świec. Kiedyś zapytałam kogoś o podobnym statusie społecznym, gdzie mogą być pochowani „Partyzant” i „Komandos”? Padła odpowiedź: „Jeich bierze miasto, bo byli samotne i biedne. Może na Wólkę (komunalny cmentarz). Kto ich tam wie i znajdzie?”. Wspomnienie losu tych ludzi napełnia bólem. Wspomnienie innych napełnia ciepłem. Moi najbliżsi Przyjaciele i Przyjaciółki z Solca... odeszło z nimi wiele słońca, a wspomnienie ich ogrzewa jak dobry uśmiech.
Pani Wanda Drecka, wspaniała, niezwykła kobieta, jakby legendarna niewiasta z epoki dawnych Sarmatów, której to epoki jako historyk sztuki była znawcą. Ks. prał. Piórkowski, mądry kapłan i cierpliwy spowiednik, zawsze uśmiechnięty. Andrzej Chudzikowski, niegdyś dziecko getta, znawca Rembrandta - człowiek o gołębim sercu. Pani Celina, farmaceutka, o grubym głosie, która podarowała mi śliczne, stare dewocjonalia, bo uważała, że ja je uszanuję. Nie wymienię tych wszystkich osób, ale kiedy o nich pomyślę, czuję jakieś ogromne ciepło. Myślę, że się spotkamy przecież.

Reklama

Szpitalne spotkania i rozstania

Niedawno musiałam być w szpitalu na Solcu. Został wzniesiony w 1927 r. Trzyma się dzielnie i zachowuje jakąś estetykę architektury międzywojnia, pomimo wielkich trudności, z jakimi się boryka. Wiele bliskich mi osób chorowało tu, a część z nich umierała na soleckich łóżkach. Poznałam i ja ten dom cierpienia - szpital „parafialny”, gdzie przychodzi ksiądz z Panem Jezusem z naszej parafii, św. Teresy na Powiślu, i gdzie poznawałam wiele twarzy znanych mi przelotnie z ulic Powiśla lub z kościoła. Wrażenie, które trudno określić. Leżałam na korytarzu, bo szpital przepełniony, a koło mnie umierały powoli dwie kobiety. Jedna na nowotwór, a druga, jak to się potocznie określa - „na starość”. Obie kobiety nie miały świadomości. Pani Irmina chwilami tylko robiła wrażenie, jakby wypływała z jakiegoś oceanu niewiedzy. Były sytuacje, że chora formułowała pełne zdania, świadczące o ciekawej osobowości. Były to jednak tylko strzępy dawnej pełnej struktury psychicznej. Wiele godzin spędzała przy niej opiekunka, która zawsze odnosiła się do chorej z niespotykaną serdecznością i cierpliwością. Było to niemal szokujące: przychodziła trzy razy dziennie - wykonywała czynności konieczne, a bardzo przykre. Później karmiła chorą, w dużej przenośni, bo odżywianie właściwe odbywało się przez kroplówkę. Przez cały czas przemawiała ciepło, niezmiennie serdecznie. Przez te wszystkie dni nigdy się nie zniecierpliwiła. Trudno mi pojąć do tej chwili jej wielką autentyczną dobroć. Ona była też dobra kilka razy dla mnie. Wiem, że była bardzo zmęczona. A chora Pani Irmina błądziła w jakimś swoim świecie. Czasami mówiła pełnymi zdaniami, ale jej świadomość była zmącona. Kiedyś doktor posadził Panią Irminę, delikatnie ujmując ją za ręce. Podała je z ufnością, oparła się o poduszki, a jej oczy wyrażały zdziwienie. Dawno już nie patrzyła z takiej perspektywy, ciągle leżała wciśnięta w poduszkę. Zbyt słaba, niedługo tak siedziała. Znowu zapadała w swój świat. I znowu opiekunka z heroizmem wydzierała ją śmierci. Życie dane od Boga było tu ciągle ważne.
Natomiast Pani Ewelina była osamotniona przez wiele godzin, umierała powoli, miała 91 lat. Jej świadomość była zmącona, a przyjmowała taktykę agresywno-obronną. Odmawiała przyjmowania lekarstw, broniła się przed zastrzykami, które jej sprawiały ból. Ale pielęgniarki starały się jakoś to przełamać i prosiły, prosiły, prosiły... Prosili też lekarze. Jednak nie chciała ustąpić, głośno wzywała Boga, w sposób świadczący o tym, że kiedyś umiała się modlić.
Czasami nad jej łóżkiem stawała córka, krzyczała na matkę, jej głos był twardy, przerażony, drewniany. Co chciała przekrzyczeć córka? Czego się bała? Tego nieuchronnego? Na pewno coś chciała zakrzyczeć. Nie wykonywała żadnych czynności przy matce. Bała się zbliżającej śmierci? Tego nie można zakrzyczeć. Poznać prawa ars moriendi - uczestniczyć w czyjejś golgocie, uczestniczyć w golgocie matki? Uczestniczyć w każdej golgocie? Ktoś obok ciebie umiera, a ty np. jesz?... Wszystko staje się prochem, pyłem, chwieją się proporcje, przesuwają wartości!
Tylko ksiądz przynoszący co dzień Komunię św. wydawał się Panem Jezusem. Po prostu wydawało się, że to On chodzi po szpitalu. Myślałam tak. Leżąc na korytarzu, uczestniczyłam bardziej w życiu szpitala. Panował tam nieustanny ruch. Niedaleko był taras. Przechodzili więc chorzy, aby zaczerpnąć powietrza, wypalić papierosa albo karmić gołębie. Przepływali odwiedzający, szukali „swoich” chorych, zaaferowani, z niepokojem w spojrzeniu, ale kiedy wzrok ich napotkał bliską im osobę, rozluźniali się, uśmiechali. Ta galeria odwiedzających była bardzo różnorodna: mężczyźni, często młodzi, starsze kobiety, eleganckie kobiety, młodzież. To napawało optymizmem: ludzie pamiętają o chorych. Nieśli pakuneczki, jakieś znaki serca i znikali w czeluściach sal, w których zgromadziło się cierpienie.
Byłam im wdzięczna, że z potrzeby serca muszą odwiedzić tych, co cierpią. Przez korytarz przechodzili lekarze, pielęgniarki, salowe. Wieźli chorych na wózkach na badania, na operacje. Przywozili z badań, z operacji. Wszystko to czynione było z samozaparciem, nikt nie pokrzykiwał, ale głosy były dobre, cierpliwe.
I było to zdumiewające: wzywali owych łazarzy po nazwiskach, identyfikując ich i przywołując do życia, dźwigając z łóżek, mobilizując ich, żartując. Tak cały dzień i noc, dzień i noc. Zmienianie pościeli, mycie, usuwanie nieczystości. Pielęgniarki, salowe, salowi czynili to i nie słyszałam złości w ich głosach, w tej trudnej służbie przy cierpiących i umierających. Wiem, że byli zmęczeni na wyczerpujących oddziałach, jak interna, kardiologia, gdzie zbyt często kładzie się ludzi, aby dokonali żywota.
W jednej z sal umieszczono kloszardkę alkoholiczkę. Chodziła jeszcze trochę, ale umierała na nowotwór, miała 40 lat. Chciała palić papierosy. Łatwo regenerowała się po wielkich transfuzjach. Stare kobiety z Powiśla, które były tu najczęściej, aby dokonać żywota lub jeszcze walczyć o odrobinę życia, nie lubiły jej. Uważały, że jest osobą złą, że zmarnowała życie itp., a one swoje spędziły w trudach. Lekarka pozwoliła mi kupić jej papierosy, dając do zrozumienia, że jest to końcowy etap. Dziewczyna ta, z niewielką jasną główką, starała się mówić do mnie poprawnie, składnie i delikatnie, wyciszając głos. Była już bardzo kruchutka.

Sztuka umierania

Przypomniały mi się słowa Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który powiedział że: „człowiek rodzi się w pieluchach i w pieluchach umiera”. Ars moriendi - jedna z najtrudniejszych sztuk dla człowieka.
Podczas mojego pobytu w szpitalu na Solcu widziałam wysiłek konsekwentny, chwilami heroiczny lekarzy i całego personelu, żeby ratować każde życie ludzkie, jego okruchy, iskierki, do końca. Nigdy tak wyraźnie tego nie widziałam.
Jakby wszyscy oni wiedzieli, Kto to życie nam daje i że trzeba go strzec, bo tak jest zapisane w duszy człowieka.
Moje krajobrazy powiślańskie jakoś się jeszcze poszerzyły o wielu nowych przyjaciół. Tu zacytuję rzymski napis nagrobny: Ktokolwiek na tej mogile postawi lampkę płonącą, / Niech kiedyś jego prochy pokryje ziemia złocista.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Maryja uczy nas waleczności i odwagi

2024-04-15 13:27

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 19, 25-27.

Piątek, 3 maja. Uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski

CZYTAJ DALEJ

Nabożeństwo majowe - znaczenie, historia, duchowość + Litania Loretańska

[ TEMATY ]

Matka Boża

Maryja

nabożeństwo majowe

loretańska

Majowe

nabożeństwa majowe

litania loretańska

Karol Porwich/Niedziela

Maj jest miesiącem w sposób szczególny poświęconym Maryi. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, niezwykle popularne są w tym czasie nabożeństwa majowe. [Treść Litanii Loretańskiej na końcu artykułu]

W tym miesiącu przyroda budzi się z zimowego snu do życia. Maj to miesiąc świeżych kwiatów i śpiewu ptaków. Wszystko w nim wiosenne, umajone, pachnące, czyste. Ten właśnie wiosenny miesiąc jest poświęcony Matce Bożej.

CZYTAJ DALEJ

Papież spotkał się ze 100 księżmi z diecezji rzymskiej

2024-05-03 20:01

[ TEMATY ]

papież Franciszek

PAP/EPA/ALESSANDRO DI MEO

Papież Franciszek udał się do historycznej bazyliki Świętego Krzyża Jerozolimskiego na spotkanie z księżmi posługującymi w centrum Rzymu. Księża z 38 parafii diecezji rzymskiej spotkali się z papieżem w historycznej bazylice, w której znajdują się relikwie Krzyża Świętego.

Papież przybył punktualnie o 16.00. Pozdrowiła go po drodze niewielka grupa wiernych, zgromadzonych już od godziny 15.00.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję