"to tutaj na ziemi jest jeszcze milczenie
bo się idzie do Niego odchodząc od siebie"
(ks. Jan Twardowski)
Basię poznałam ponad dwadzieścia lat temu. Młoda, ładna, pogodna, szlachetna dziewczyna. Zastanawiałam się czasem, czy Basia wyróżnia się czymś szczególnym. Nie. A jednak nie była przeciętna. Cechowała
ją wyjątkowa otwartość na ludzi i prosta, bezinteresowna chęć niesienia pomocy. Miłość pozwalała jej widzieć to, czego inni nie widzą. Kochała życie i ludzi. Widziała ich zalety i wady. Zalety nie były
siłą przyciągania, a wady nie powodowały dystansu czy odrzucenia. Umiała być równa w dawaniu siebie. Mówiła swym życiem: Jakże miałabym Cię sądzić. Mogę Cię tylko przyjąć takim, jakim jesteś. Jesteś zbyt
wielką tajemnicą dla mojego wzroku, abym miała sądzić. Poznam Cię przecież naprawdę dopiero w wieczności.
Nie mając jeszcze dwudziestu lat, Basia zdecydowała, że chce służyć Bogu i ludziom. Przez Jasnogórską Poradnię Młodzieżową poznała Instytut Świecki kard. Stefana Wyszyńskiego. Tutaj zobaczyła swoją
drogę życia. Ukończyła studia w Akademii Teologii Katolickiej, w Instytucie Studiów nad Rodziną w Łomiankach. I choć nie założyła własnej rodziny, to Bóg dał jej uczestniczyć w życiu wielu rodzin. W czasie
studiów i po ich ukończeniu pomagała Lilce Wantowskiej, założycielce "Rodziny Rodzin". Była wychowawczynią, koleżanką i przyjacielem młodych w "Rodzinie Rodzin". Dni powszednie, niedziele i wakacje były
wypełnione służbą innym. Nie zawsze silna fizycznie - przezwyciężała siebie. Mieszkała w Ośrodku Ruchu na Łazienkowskiej. Drzwi jej pokoju niemal nigdy się nie zamykały.
Kochać znaczy dawać, ale również przyjmować. Basia umiała nie tylko dawać, ale również z prostotą przyjmować, choćby drobiazgi ofiarowane jej przez innych. Łatwiej jest dawać, bo człowiek jest w roli
bogacza. Trudniej przyjmować, bo to znaczy przyznać się do roli potrzebującego. Basia była w tym niezwykła, umiała przyjmować pięknie i zwyczajnie. Kiedy dostawała więcej rzeczy, robiła "giełdę", zwoływała
innych, aby sobie coś wybrali. Nie praktykowała przy tym tzw. miłosierdzia, zwyczajnie dzieliła się z innymi.
Gdy otworzyły się granice Polski po 1989 r., "Rodzina Rodzin" zapraszała do siebie Polaków ze Wschodu. Chciała dzielić się z nimi Ewangelią i ideą wzajemnej pomocy między rodzinami. Basia stała się
liderem wielu działań i trudnych wyzwań. Jeździła do Wilna, Grodna i Lwowa, pomagała ludziom zakładać wspólnoty rodzinne. Cząstkę swego serca oddała Polakom z Kresów. Nie odstraszyły jej ani trudności,
ani niewygody. Nie ogłaszała swoich dokonań, nie rejestrowała sukcesów. Wszystko widziała jako powinność rozumu i serca.
W tym samym czasie "Rodzina Rodzin" postanowiła założyć u siebie szkołę. Powstało Liceum Ogólnokształcące im. Marii Wantowskiej, którego Basia była współzałożycielką. Uczyła w Liceum przygotowania
do życia w rodzinie. Od początku była mądrą, sprawiedliwą i lubianą nauczycielką.
W tzw. międzyczasie, którego praktycznie nie miała, ukończyła kursy zarządzania. Chciała robić wszystko, co możliwe, by dobrze przygotować się do służby ludziom. W jakiś sposób znajdowała też czas
na teatr, kino, koncert. Bywała na ślubach, weselach czy imieninach wielu przyjaciół z "Rodziny Rodzin". W karnawale organizowała bale dla młodzieży i rodzin. Najczęściej była ich niezmordowanym uczestnikiem.
Lubiła i potrafiła być elegancka i zawsze zadbana. Piękno nie stanowiło dla niej tylko dodatku do życia, ale drogę do innych.
Przyszedł czas, że "Rodzina Rodzin" przeżyła bolesne, gorzkie i niezawinione doświadczenia. Basia była nie tylko ich uczestnikiem, ale - używając przenośni - "żertwą ofiarną". Przeżyła wtedy wielką
i trudną próbę wierności. Wyszła z niej jednak zwycięsko dla chwały Bożej. Wiedziała, że przynależność do Kościoła jest najpierw tytułem, który wymaga odpowiedzialności, a dopiero potem tytułem zaszczytnym.
Podziwialiśmy ją za to!
Zapewne doświadczenie to wpłynęło na stan jej zdrowia. Bóg oczekiwał od niej coraz więcej. Przyszła ciężka choroba. Basia chciała żyć. Poddawała się operacjom i zabiegom. Wiele godzin - przez prawie
dwa lata - spędziła na łóżkach szpitalnych na oddziale onkologii. Wiedziała, że jest to nowy rozdział służby ludziom i ich rodzinom.
Ostatni etap życia Basi, na oddziale paliatywnym w Rzeszowie, trwał około miesiąca. Mimo ciężkiej choroby, z uśmiechem przyjmowała odwiedzających ją bliskich. O tym, że jesteśmy przechodniami i pielgrzymami
na ziemi, rozmawiała z chorymi. Pocieszała ich rodziny. Mówiła do najbliższych 38-letniego mężczyzny z jej rodzinnej miejscowości: "Pozwólcie mu odejść do Boga Ojca". W chorobie była też zwykła i niezwykła.
Umiała o niej mówić, gdy była pytana. Nie celebrowała jednak swego bólu. Kilka dni przed śmiercią powiedziała: "Każdy umrzeć musi, a o tym, kiedy i ile ma wtedy lat - decyduje Bóg". Do końca utrzymała
także zewnętrzną elegancję.
Mocą Basi była Matka Boża. Jej zawierzała każdy dzień i każdego człowieka. Jeździła na Jasną Górę, aby umocnić wiarę i miłość. Jasnogórski Obraz Nawiedzenia "Rodziny Rodzin" towarzyszył jej do końca
życia. Wierzymy, że Matka Boża wyszła po nią w ostatniej godzinie. Umarła 5 marca br., mając tylko 44 lata. Życie człowieka jest wołaniem o nieskończoność. Nasi zmarli żyją! Są obecni w żyjącym Chrystusie.
Pogrzeb Basi odbył się 8 marca br. w Malawie k. Rzeszowa. Tam się urodziła, to miejsce kochała. Arcybiskup warmiński Edmund Piszcz, znający Basię przez wiele lat, przysłał list pożegnalny. Pogrzeb
trwał prawie cztery godziny.
Basiu, jestem przekonana, że Twoja zwyczajność i niezwykłość to właśnie świętość. Odeszłaś, ale zostałaś!
Pomóż w rozwoju naszego portalu