Wiemy o naszym Wielkim Bracie ze wschodu. Mówiło się kiedyś, czy oni sami mówili, że radością Rosji jest picie alkoholu. I tam pije się niezmierzone ilości. Kiedyś było spotkanie takiej grupy „ekumenicznej” różnych zakonów na terenie Białorusi. Więc to byli zakonnicy i zakonnice, dla których Grodno czy inne tamtejsze okolice to były miejsca bardzo egzotyczne. Kiedy goście z Zachodu weszli do swoich pokojów w rozmaitych hotelach, to podobno w każdym stała uczciwa butelka alkoholu – wódki chyba, nie czystego spirytusu. Goście patrzyli ze zdumieniem.
Wśród zakonników też się zdarzają ludzie trunkowi, ale ogólnie rzecz biorąc, osoby konsekrowane starają się opanować wszystkie nałogi, a tutaj mieli taką pokusę. Nie wiem czy pili, czy nie, w każdy razie opowiadali o tym z pewnym rozbawieniem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wiemy, że picie na umór było tak samo popularne i w Polsce. To był taki dobry zwyczaj, sarmacki jeszcze. Wódka wtedy jeszcze nie była taka popularna, ale można było się bardzo zdrowo upić przy pomocy miodów pitnych, win czy nalewek. Skala picia zwiększyła się po okupacji. Wiemy, że okupanci celowo rozpijali naród. Brakowało tego i owego, ale alkohol był. I były instrukcje: niech piją jak najwięcej, bo z ludźmi, których znaczna część jest w alkoholowym amoku, łatwiej dać sobie radę.
Reklama
Potem za czasów komunizmu ludzie pili z desperacji. Taki zacny pan był w Tyńcu, już nie pamiętam imienia, zresztą nie żyje. Pytałem go: „Dlaczego pan pije?”. Odpowiadał: „Bo ja tych komunistów to, cholera, nie znoszę”. Tylko w dzień I Komunii swojej córki był naprawdę trzeźwy, aż parafianki mi powiedziały: „Proszę ojca, proszę tam zajść, bo od dzisiaj gospodarz tam jest na pewno trzeźwy”. Dla swojej ukochanej córki to potrafił zrobić. Nie wiem, czy dotrzymał obietnicy trzeźwości, czy nie.
Reklama
Nałóg to jest choroba, trzeba to powiedzieć wyraźnie. Jak ktoś wpadnie w ciąg alkoholowy, to później wyleczenie jest możliwe, ale trzeba tego bardzo mocno chcieć i trzeba się poddać długiej terapii. Bo jeśli kogoś doprowadza się na siłę do ośrodka czy wymusza perswazją, to często jest to nieskuteczne.
Też jest sporo takich alkoholików, co to przysięgają, kiedy są trzeźwi, że już nie zajrzą do kieliszka. A jak tylko okazja się zdarzy, to znowu piją. Chorują wszyscy, bez względu na wiek. Nawet dzieci, ale one od kogoś się tego uczą – od starszych. Wojna była o to, żeby nie podawać wódki na przyjęciach z racji I Komunii Świętej. Teraz troszkę się to poprawiło. Ale do niedawna sam spotykałem się z dziećmi, które ze śmiechem wielkim opowiadały, jak było ciekawie. W naczyniach do barszczu była wódka zabarwiona na czerwono. I dzieci to, co zostało, potem próbowały.
Jeśli w ten sposób się dzieje, to jest jasne, że dzieci już w szkole podstawowej potrafią pić i upijać się. I od czasu do czasu widzimy sprawozdania z ich poczynań, bo po pijanemu potrafią wiele zła uczynić.
Reklama
Ksiądz prymas Stefan Wyszyński, jeszcze zanim został aresztowany, zresztą potem też, walczył z alkoholizmem i mówił: „Źle by było, gdyby Polska przywitała drugie tysiąclecie chrześcijaństwa z zapijaczoną mordą”. Może było „gębą”, „twarzą” – może ktoś ten cytat z prymasa podostrzył. Nie wiem. Ale w każdym bądź razie zapijaczona twarz to już, niestety, jest morda.
Ciekawa była też niekonsekwencja ze strony państwa. Ksiądz Blachnicki, który bardzo stawiał na trzeźwość, prowadził krucjatę trzeźwości – sam był abstynentem – był bardzo prześladowany za tę akcję. Tłumaczył, że przecież ta akcja pomaga rządowi, bo prowadzi do tego, żeby naród był trzeźwy, bardziej wydajny. Nic to nie pomagało, zresztą miniony system lepiej dawał sobie radę z Polakami, kiedy byli lekko wstawieni.
Reklama
Teraz oficjalnie mamy więcej wolności, ale niewola nadal jest, tylko trochę zakamuflowana. Jest duża część ludzi, którzy nie potrafią się powstrzymać od alkoholu.
Mówi się, że trochę wypić, to nie zaszkodzi. Oczywiście jeśli byłoby to trochę, to nie byłoby problemu. Tylko, że to rzadko kończy się na jednym kieliszku. Dlatego jest akcja episkopatu, w ramach której promuje się sierpień jako miesiąc trzeźwości. Niektórym ludziom to bardzo pomaga. Niektórym wcale. Niektórzy mają tak silną wolę, że przychodzi Wielki Post i nie piją. Ale potem w pierwszy czy drugi dzień świąt się już nadrabiają i to z nadwyżką, czego nie było przez czterdzieści parę dni.
Trzeba jeszcze powiedzieć o tym, że bardzo wielu ludzi, którzy są pod wpływem alkoholu, wsiada za kierownicę. To już jest, bardzo często, dosłownie zbrodnia. Chyba większość wypadków samochodowych jest spowodowana przez kierowców pod wpływem alkoholu.
Chociaż teraz trochę się zmieniło. Jak się pójdzie na jakieś przyjęcie, wesele czy gdzie indziej, to często można spotkać kogoś, kto nie pije, bo prowadzi. Dzięki Panu Bogu, że choć tyle. Nie lubię też, jak siedzi ktoś pijany siedzi koło kierowcy, bo może mu przeszkadzać i spowodować wypadek.
Reklama
Święty Benedykt, nasz założyciel, wychowany w Italii, tam tez pisał swoją Regułę i bardzo wysoko postawił poprzeczkę. Napisane jest, że mnichom w ogóle wino nie przystoi. O wódce się wtedy nawet nie mówiło. I dodał jeszcze, że ponieważ dzisiaj (czyli w jego czasach) nie da się namówić mnichów do całkowitej abstynencji, to niech przynajmniej nie piją zbyt wiele.
Jak u nas w refektarzu jest czytany ten fragment Reguły, to uśmiechamy się bardzo znacząco. Jest tam potem powiedziane, że kwarta wina powinna wystarczyć. Nie wiem, ile to wynosi. Ale zwykle we Włoszech czy w innych południowych krajach dolewa się do wina wody. Także św. Paweł też, w jednym z listów do Tymoteusza, poleca swojemu adresatowi picie wina (por. 1 Tm 5,23). Tym niemniej św. Benedykt mówi, że ci, którzy w ogóle nie piją, niech pamiętają, że otrzymają specjalne błogosławieństwo (por. RegBen 40,4). Trzeba znaleźć swoją, miarę, jeśli idzie o alkohol. A w mniszym powołaniu na pewno ważna jest trzeźwość.
Reklama
Niektórzy mają zdolność zachowania abstynencji. Nie jest to powód, żeby wszystkich pijących traktować jako niższych od siebie, wyśmiewać się z nich, wykpiwać – to nie byłoby w porządku. Akcja promowania trzeźwości prowadzona bez uszanowania człowieka nie ma sensu.
Tu mi się przypomniało takie wydarzenie z czasów, jak byłem harcerzem. W latach pięćdziesiątych harcerstwo było bardzo na dobrym poziomie, zanim zostało zlikwidowane – pod koniec lat pięćdziesiątych. Zrobiliśmy ognisko. I wśród tego, co śpiewaliśmy była piosenka pod tytułem A cóż to za przyczyna – i tam w tekście było, że krowa nie świnia, nie bierze wódki w pysk, a człowiek choć rozumny, sam kładzie się do trumny. Od wódki rozum krótki, mała radość, duże smutki. Po harcersku bracie żyj, czystą wodę pij. Słuchały tego wiejskie chłopaki, chyba gdzieś koło Lublina było to ognisko.
Naradziły się, i potem oni też nam coś zaśpiewali. Że raz Noe upił się i „przebrał zwykłej miarki. Zrobiło mu się bardzo źle. Poszedł spać do arki. Przyszedł Cham i zaśmiał się, że Noe leży ścięty. Za to go skazał Pan i Cham do dziś przeklęty”. Z piosenki tej wynika, że kto z pijaka śmieje się, ten jest chamskiego rodu. No i było jeden na jeden. My swoje, oni swoje.
Ale nie śmiejemy się z pijaków, jeśli sami nie pijemy. Pomagajmy im powstać, a zachowanie trzeźwości w miesiącu sierpniu i zdrowy rozum powinny nam w tym pomagać, nie tylko w sierpniu.
___________________________
Fragment książki „Ojca Leona słów kilka”, wyd. TYNIEC.
Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.