Wreszcie słońce. Po całym dniu deszczu chmury rozrzedziły się,
ukazując niebieskie niebo. Duża pomarańczowa tarcza wisiała nad dachami
domów po zachodniej stronie Rynku. Na parkingu pojawił się długi
cień rzucany przez drzewa rosnące wokół pobliskiego kościółka. Od
południa, od strony Jasnej Góry, zaczęły dochodzić delikatne powiewy
ciepłego wiatru.
Na przystanku stało dwóch mężczyzn w średnim wieku. Ubrani
byli lekko, prawie jak w lecie. Na nogach mieli sandały, na oczach
okulary przeciwsłoneczne, a blade ramiona wystawały z podwiniętych
krótko rękawów. Jeden z nich miał pooraną zmarszczkami twarz, spaloną
słońcem ciemną, ziemistą cerę i przygarbione plecy, jakby dźwigał
na sobie wielki ciężar. Wszystko to sprawiało, że wyglądał na dużo
starszego, niż był w rzeczywistości. Drugi miał prostą, sprężystą
sylwetkę, pod nosem sumiastego wąsa, a na środku czoła, tuż nad nosem
pionową bruzdę, która dodawała mu marsowego wyglądu. Mężczyźni dyskutowali
o czymś zawzięcie.
- Co ty u nas w mieście robisz? - zapytał mężczyzna z
wąsem.
- Przyjechałem, żeby zorientować się w możliwościach
studiowania dla mojego syna - odparł przygarbiony mężczyzna. - On
zdaje teraz maturę w technikum w naszym miasteczku i nie miał czasu,
żeby przyjechać.
- Bardzo mądrze, bardzo mądrze - odparł mężczyzna z wąsem.
- Dzisiaj trzeba inwestować w wiedzę. Ten kapitał później zwróci
się z nawiązką. Ja wczoraj kupiłem trochę akcji jednego przedsiębiorstwa,
o którym nikt nie słyszał i dzisiaj już jestem bogatszy. Nie za bardzo,
ale trochę.
- A ja się boję, czy mi starczy pieniędzy na studia dla
mojego syna - powiedział krótko przygarbiony mężczyzna.
- No to samemu trzeba się było uczyć - odparł mężczyzna
z wąsem. - Teraz byś był inżynierem, tak jak ja, miał własną firmę
i nie martwił się, czy ci starczy pieniędzy na studia dla syna.
- Łatwo ci mówić. Twój ojciec był inżynierem i ciebie
też wysłał na studia. Moi rodzice byli rolnikami i takiej potrzeby
nie widzieli, bo byle mechanik samochodowy albo hydraulik za komuny
więcej zarabiał niż człowiek z wyższym wykształceniem, i dlatego
posłali mnie do technikum. Jak im o studiach powiedziałem, to mnie
wyśmiali. A teraz, jak chcę syna wykształcić, to nie mam za co, bo
jedyna fabryka w naszym miasteczku właśnie dogorywa i niedługo sam
będę bez pracy - żalił się przygarbiony mężczyzna.
- No, ale przecież studia są bezpłatne - wtrącił mężczyzna
z wąsem.
- No i co z tego? Bezpłatne są tylko dzienne. Żeby się
na nie dostać, to bym musiał dać synowi korepetycje, a wiesz, ile
to kosztuje? Nawet jak się na nie dostanie, to i tak akademik, jak
mu przyznają, utrzymanie i książki - kosztują razem minimum 400-500
zł miesięcznie, a ja zarabiam 800. A jak się nie dostanie na dzienne,
to będzie musiał iść na wieczorowe albo zaoczne i trzeba będzie za
nie płacić. Nawet nie pytałem się ile, bo i tak mnie na to nie stać.
No, ale dosyć biadolenia, powiedz mi, jak tam leci w twojej firmie
- przygarbiony mężczyzna zmienił temat.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Pracy mamy mnóstwo. Pracuję
jak wół od rana do wieczora. Zostawiłem właśnie samochód u mechanika
i poszedłem sobie na spacer, żeby trochę świeżego powietrza złapać.
Bo normalnie nie mam na to czasu - opowiadał mężczyzna z wąsem.
- No to może by się znalazła dla mnie praca u ciebie?
- przygarbiony mężczyzna zapytał znienacka, jakby przez cały czas
czekał na sposobną chwilę, bacznie obserwując rozmówcę.
- No wiesz, właściwie nie jest aż tak dobrze - właściciel
firmy wił się jak piskorz. - Bezrobocie w kraju rośnie, coraz większe
podatki muszę płacić, też zwolniłem ostatnio kilku pracowników, a
właściwie to jakie ty masz kwalifikacje?
- Przecież wiesz jakie. Razem chodziliśmy do technikum,
tylko że ja na studia nie poszedłem - odpowiedział mu szkolny kolega.
- Nie, nie, u mnie nie ma dla takich, jak ty pracy -
odparł właściciel firmy. - Takie technologie, o których się uczyliśmy
w szkole, już dawno można znaleźć tylko w muzeum, a ty niczego innego
w tym czasie się nie nauczyłeś.
- No to u ciebie bym się nauczył - odparł przygarbiony
mężczyzna. - Pojętny jestem przecież. Znasz mnie, razem się bawiliśmy.
- Ale ja nie mam na to czasu. Mogę przecież przyjąć chłopaka
po politechnice i on od razu będzie umiał obsługiwać maszynę sterowaną
komputerem. A na przyuczenie ciebie musiałbym z miesiąc stracić i
nie wiem, jaki byłby skutek - tłumaczył mężczyzna z wąsem. - Ja mam
firmę, a nie instytucję charytatywną - dodał po chwili nieco zdenerwowany.
- No niech to licho, nie doczekam się na ten autobus.
Mężczyzna z wąsem wyjął z kieszeni komórkę, po chwili
z pobliskiego postoju ruszyła taksówka i zatoczywszy koło, podjechała
pod sam przystanek.
- No to cześć - powiedział do znajomego z technikum.
- Muszę już lecieć, interesy czekają, wszystkiego dobrego, pozdrów
syna ode mnie. Drzwi taksówki trzasnęły i pojazd odjechał z piskiem
opon.
Kolega z technikum wyjął portfel, przeliczył monety i
machnął parę razy ręką. Zatrzymała się przepełniona nyska. Przygarbiona
sylwetka szybko zniknęła w środku samochodu. Nyska z trudem, niczym
żółw, wygramoliła się z przystankowej zatoki, ocierając rurą wydechową
o pofałdowany asfalt i wolno potoczyła się wylotową ulicą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu