Najpierw skoro świt, w dzień Wigilii, była Msza św. Potem - wyjazd na spotkanie z księżmi emerytami, opłatek z grupą duchownych i wigilijny obiad z biskupami. Wreszcie domowa, rodzinna wieczerza w Pałacu Prymasowskim. A w czasie wszystkich tych spotkań Prymas musiał (bo tego oczekiwano od głowy polskiego Kościoła), ale i chciał wygłosić przemówienia. Mówił o Kościele, o Polsce, o Kościele w Polsce i bardziej świątecznie - o radości Bożego Narodzenia.
Wigilia Prymasa była wypełniona wydarzeniami po brzegi. Podobnie zresztą jak wypełniony pracą i aktywnością hierarchy był każdy z dni w odchodzącym, trudnym, ale i przełomowym 1980 r. Polska była inna niż jeszcze rok wcześniej. „Kazań, homilii, przemówień” Prymas wygłosił prawie tyle, ile było w roku dni. „Dzięki składam Bogu za siły i czas do pracy - ku chwale Trójcy Świętej” - zapisał w Sylwestra tuż przed północą.
Tylko bez szaleństw
Reklama
Koniec 1980 r. był wyczerpujący także dlatego, że 79-letni już Prymas nie czuł się dobrze. Musiał nawet, w połowie grudnia, za radą lekarza, zrezygnować z wyjazdu na istotny dla arcybiskupa warszawsko-gnieźnieńskiego Synod Gnieźnieński. „Nie chcę komplikować sumienia lekarza z moim sumieniem biskupa - dlatego poddaję się posłusznie jego radom” - tłumaczył w osobistych zapiskach. „Wola Twoja, jedyny Pasterzu Owiec, gdy wchodzisz coraz bardziej szczegółowo w moje plany pracy i je po swojemu poprawiasz, wiesz, co czynisz!” - uzupełnił.
Zamiast tego wyjazdu był kilka dni w domu w Choszczówce, gdzie przyjeżdżał od 11 lat. Kilkadziesiąt razy w roku, ale w tym okresie życia szczególnie często. Było to dla niego swoiste Castel Gandolfo (tu zresztą jeden z ostatnich dni przed wyjazdem do Rzymu na konklawe spędził kard. Karol Wojtyła).
Do Choszczówki za Prymasem przyjechali też lekarze, którzy ocenili, że stan zdrowia Prymasa jest lepszy, chwaląc go za posłuszeństwo ich zaleceniom. Dlatego gdy kilka dni później opuszczał Choszczówkę, robił to z lepszym samopoczuciem. Mógł zanotować, że zdołał tam „uporządkować serce” i został zaopatrzony w wiedzę, że „ma nie szaleć, ma liczyć się, że dochodzi do osiemdziesiątki”). W Warszawie, niestety, nie było już tak spokojnie, czekał na niego, jak sam zapisał, „młyn”, spotkania m.in. z delegacją „Solidarności”, a potem z setką osób z warszawskich akademickich zespołów duszpasterskich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Obszary wolności
Reklama
Już nawet te spotkania pokazywały, że w kraju dzieje się coś niezwykłego, że to nie jest ot, zwyczajny koniec roku. Zawsze Prymas miał sporo gości, ale dawno spotkania nie odbywały się w tak gorącej atmosferze. Zresztą to, że w końcu 1980 r. czuło się w Polsce powiew wolności, to także zasługa Prymasa. Inicjatywy kierowanego przez niego Kościoła trafiały do wiernych i wpływały na formację młodzieży, aktywnej w przedsierpniowej opozycji, która tworzyła potem trzon „Solidarności” czy NZS.
Po Sierpniu 1980 r. Kościół nie miał zamiaru stać z boku przemian. - Kościół widział siebie nie tylko w roli mediatora między władzą a „Solidarnością”, ale przede wszystkim w roli najważniejszego doradcy „S”, powołanego do tej funkcji z racji doświadczenia - twierdzi historyk prof. Jan Żaryn.
Rola Kościoła rosła, ale rosła też jego odpowiedzialność. Słowa - że trudne i ciężkie czasy wymagają „spokoju, równowagi, roztropności i odpowiedzialności za cały naród Polski” - kierował wtedy zarówno do opozycji, jak i władz.
W swoich późniejszych zapisach twierdził zresztą, że rok 1980 ukazał wielkie zalety narodu, m.in. roztropność i zdolność do współdziałania. Widać było, że środowisko robotnicze które - dodajmy - znajdowało się w centrum uwagi Prymasa i odegrało kluczową rolę w wydarzeniach z 1980 r. - dojrzało. „Ci ludzie oparli się o Kościół, bo wiedzieli, że i Kościół cierpi” - podsumował Prymas już w nowym, 1981 r.
Dni zawsze pracowite
Reklama
Tymczasem w Wigilię Prymas musiał zanotować: „To dzień zawsze pracowity”. Rzeczywiście taki był. Najpierw poranna Msza św. w Instytucie Pomocnic Matki Kościoła na Pradze, potem wyjazd do Domu Księży Emerytów. Jak zapisuje Prymas, wygłasza tam słowo pociechy.
Potem na Miodowej w auli Konferencji Episkopatu, gdzie zbiera się ok. 200 warszawskich duchownych, Prymas wygłasza długie przemówienie o aktualnej sytuacji Kościoła w Polsce. Na wigilijny obiad zostają biskupi, współpracownicy kurialni, przełożeni wyższych zakonów stołecznych.
Wreszcie, wieczorem odbywa się domowa uroczystość wigilijna. Przemawia sekretarz ks. Bronisław Piasecki. Ksiądz Prymas dotyka tych radości, które człowiek posiada w duszy, bez względu na to, kim jest.
Pierwszy dzień świąt też jest pracowity. Rano dwie Msze św. w kaplicy domowej. Wprowadzenie dotyczy człowieka, który ma tak wielką godność, że Bóg chciał też być człowiekiem. Udział we Mszy bierze kilkanaście członkiń Instytutu Pomocnic Matki Kościoła. Panie, co odnotował potem Prymas, śpiewają kolędy. Potem, przed południem - bierze udział w Sumie pontyfikalnej w bazylice św. Jana. Ksiądz Prymas uzupełnia homilię, mówi o radościach człowieka, który czci narodziny Boga Człowieka, a więc i swoje urodziny.
I choć rano jest jeszcze szaroburo (nie ma ani odrobiny śniegu, jest sucho i zimno), to na śniadaniu u Prymasa jest pogodnie i wesoło. Także dlatego, że świat wydaje się inny niż rok wcześniej. Telewizja pokazuje Pasterkę z Wawelu, celebrowaną przez kard. Macharskiego, radio rozbrzmiewa kolędami. „O ileż dziś jest inny charakter święta, chociaż - wszystko się tak powoli odmienia” - konkluduje Prymas.
Czas do pracy
Gdy nazajutrz w Choszczówce Prymas wygłosi homilię, podkreśli w niej, że „mężne wyznanie wiary w Chrystusa - jest początkiem wielkości Pierwszego Męczennika. Staje się ono normą dla wszystkich ludzi, wyznających Prawdę. Ale nieprawda staje się męką ludzi, gdyż społeczeństwo nie daruje nieprawdy”.
Poza pałacem prymasowskim spędzi też ostatni dzień roku. „Do Choszczówki - na kilka dni spokojniejszej pracy przy biurku. Zostaje jeszcze ciągle mnóstwo spraw nie wypracowanych” - zapisuje. Tam w czasie ostatniej Mszy w roku, snuje refleksje na temat ostatnich miesięcy. „Byłeś z nami, Jezu, każdego dnia, tak blisko. Gdy przychodziłeś do nas, by oddawać nas Ojcu w czasie Mszy Św. Czy zawsze pamiętałem o tym, że jesteś tak blisko? Tak zawsze? Tak razem? Przez cały rok? Że nie zostawiłeś nas sierotami? Że zawsze ofiarowałeś się za nas Ojcu i przyczyniałeś się za nami? Dziękuję! Przepraszam!”
A po wieczerzy, spacerze, tuż przed północą podsumowuje - jak zawsze - wydarzenia z mijającego roku i dokonuje obrachunku ze swoich działań. „Kończy się bardzo trudny i przełomowy rok. Na pewno też jest to Boży Rok, chociaż tyle boleści ludzie sobie zadali, wykorzystując czas im dany i Bożą cierpliwość. Nie wykonałem programu Gnieźnieńskiego, gdyż byłem na terenie Archidiecezji zaledwie 52 dni. Grudniowa choroba, po Konferencji Episkopatu temu przeszkodziła” - stwierdza.
„Kazań, homilii, przemówień wygłosiłem 334. Dzięki składam Bogu za siły i czas do pracy - ku chwale Trójcy Św.” - podsumowuje. To podsumowanie 1980 r. miało być już ostatnie.
Dwa ciężkie ciosy
Polska była inna, co nie znaczny, że bezpieczna. Ks. prof. Jerzy Lewandowski z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego podkreśla, że Prymas zdawał sobie sprawę, że życie powoli się kończy, ale także że ojczyzna jest zagrożona. Orientował się w zagrożeniach. I nie mógł się z tym dobrze czuć.
- Kilka miesięcy później jego ból musiał się potęgować, gdy doszło do zamachu na Papieża Jana Pawła II. Ten maj 1981 r. był rzeczywiście tragiczny - podkreśla ks. prof. Lewandowski. - Przyniósł Polakom dwa ciężkie ciosy. Najpierw o mało nie zginął Ojciec Święty, potem zmarł wielki autorytet polskiego Kościoła - kard. Wyszyński.
Rok 1981 zaczynał się gorzej niż kończył poprzedni. Wybuchały konflikty, spięcia, strajki. Główny powód - opór władz przed jakimkolwiek reformowaniem kraju, niechęć do pójścia na jakiekolwiek ustępstwa wobec uzyskującego podmiotowość społeczeństwa. Prymas mówił o tym w kazaniu 6 stycznia, w uroczystość Objawienia Pańskiego w warszawskiej archikatedrze. Ostrzegał w nim m.in., że władza nie może być tyranem, a państwo - zorganizowanym więzieniem. Władza jest służbą. Pierwsza miłość władcy - to miłość ku tym, nad którymi władzę sprawuje.
Kardynał z pewnością - przez rozmowy z władzami, politykami, partyjnymi przywódcami i z ludźmi „Solidarności” - wiedział więcej niż bardzo wielu ludzi, niż Episkopat Polski, może więcej niż ktokolwiek - zaznacza ks. prof. Lewandowski.
- Sytuacja w Polsce, wszystkie konflikty, sytuacja geopolityczna kraju mogła niepokoić - mówi ks. prof. Lewandowski. - Ale widać też było zaufanie pokładane przez Prymasa w Matce Bożej i Jezusie Chrystusie. To była jego siła i moc.