Ostatnie rodzinne święta Bożego Narodzenia Juliusz Słowacki spędził w 1828 r. w Krzemieńcu dokąd wrócił z Wilna po studiach. Myślami wybiegał ku Warszawie, gdzie miał objąć posadę w Komisji Skarbu. Dla młodzieńca o romantycznym usposobieniu, wielbiciela Byrona, perspektywa ślęczenia nad księgami rachunkowymi nie była szczególnie ekscytująca, jednak cieszyła go możliwość uwolnienia się spod kurateli „wiecznie płaczącej” i „egzaltowanej” matki, Salomei Bécu (nazwisko po drugim mężu). Po latach wspominał: „Wychowany między kobietami, pragnąłem jak najprędzej z rąk ich się wyrwać - i być samotnym”. Los, jak na ironię, nader skwapliwie spełnił to pragnienie: „Cisza wokoło… to są grobu cisze… (…) słucham samotny - zda mi się, że słyszę, jak z wolna płyną chwile mego życia, jak mnie mijają (…)” - wyznał młody poeta w wierszu napisanym w warszawskim mieszkaniu w samotną noc Bożego Narodzenia 1829 r.
W poetyckim nastroju
Reklama
Fortuna kołem się toczy. Boże Narodzenie 1830 r. Słowacki świętował w Warszawie oddychającej wolnością po Nocy Listopadowej jako opromieniony sławą autor zagrzewających do walki - „Ody do wolności” i „Hymnu”. Rok później razem z tysiącami emigrantów z pokonanego powstania spędzał święta „na paryskim bruku”. W Wigilię 1832 r. gorycz samotnych rozmyślań słodził mu najmilszy dla poety prezent: „W nocy (…) przebiegałem myślą mój pobyt w tym mieście - i nic nie znalazłem przyjemnego, żadnego wspomnienia - oprócz chwili, w której przyniesiono mi pierwsze dwa tomiki moich poezji” - zwierzał się w liście do matki.
Do historii przeszła uczta urządzona 24 grudnia 1840 r. z okazji imienin Adama Mickiewicza, na którą jej gospodarz Eustachy Januszkiewicz prócz 40 emigrantów zaprosił autora „Balladyny”. Podczas toastów „wezwany Słowacki improwizować zaczął”. Mówił o sobie, swojej poezji, kończąc hołdem dla solenizanta i dowcipną puentą nawiązującą do „Pana Tadeusza”. A co na to mistrz Adam? „Wyzwany przez Słowackiego improwizacją, odpowiedziałem z natchnieniem, jakiego od czasu pisania «Dziadów» nigdym nie czuł. Było to dobre, bo wszyscy ludzie różnych partii rozpłakali się i bardzo nas pokochali, i na chwilę wszyscy napełnili się miłością” - pisał Mickiewicz do poety Bohdana Zaleskiego. Zwróćmy uwagę na słowa znamienne w kontekście Wigilii i emigracyjnych waśni: „Napełnili się miłością” i „na chwilę”. Nic nowego pod słońcem…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wigilia w Palestynie
W drodze z Egiptu do Palestyny Juliusz Słowacki i podróżujący z nim Ludwik Brzozowski 22 grudnia 1836 r. rozpoczęli kwarantannę w pobliżu wioski El Arish. „(…) tak zastała nas wigilija Bożego Narodzenia... Wieczorem towarzysz mój, dobywszy zapomnianego czekana [fletu], zagrał mi wiejską kolędę, której słuchałem z rozczuleniem” - pisał później do matki. Wrażenia z tej niezwykłej nocy także utrwalił w poemacie „Ojciec zadżumionych”: „Kiedy z tej spokojnej pustyni myśli moje odbiegły aż do dalekiej ojczyzny mojej i ku owym dniom, które dawniej spędzałem na ucztach w gronie rodzinnym, okropna burza (…) gruchnęła w nocy. (…) W smutne i zamyślone o kraju serce zaczęło wchodzić powoli przerażenie.... Szeleszczący od wichrów i deszczu namiot chwiał się nade mną zaczerwieniony od piorunów”. Świt zastał przemokniętych wędrowców na pobliskim wzgórzu, gdzie schronili się przed niechybną śmiercią w nurtach rzeczki, która potężnie wezbrała w czasie nawałnicy. Ale było warto znosić pątnicze trudy, by móc w lutym 1837 r. donieść z Bejrutu: „(…) byłem w grocie, gdzie pasterzom anioł zwiastował narodzenie Chrystusa (…), byłem przy żłobie Chrystusa i słuchałem Mszy św. odprawianej na nim za moją kuzynkę”.
Nostalgia wygnańca
„Melancholia jest gościem moim we wszystkie prawie święta…” - zwierzał się Słowacki w jednym z listów. „Dzień pierwszy Bożego Narodzenia przepędziłem smutno. Wszyscy domowi wyjechali na wieczór, zostałem sam w domu” - pisał z Genewy o Wigilii 1833 r., a w grudniu 1834 r. marzył: „Teraz przy zbliżającym się Bożym Narodzeniu chciałbym, żeby mi kto mógł zaśpiewać kolędę taką, jaką słyszałem ostatniego roku, będąc w Krzemieńcu”. Widok oprószonych śniegiem jodeł za oknem genewskiego mieszkania nasunął mu wspomnienie świąt spędzonych w 1827 r. w Jaszunach, majątku Śniadeckich: „Zdawało mi się, że zajeżdżam z dzwonkami przed ganek…”. Przypomnijmy, że za chwilę miał się witać ze swoją pierwszą miłością i muzą Ludwiką. Przede wszystkim jednak tęsknił do ukochanej matki - jedynej powierniczki - swojego ideału. Literat Aleksander Niewiarowski tak relacjonował swoją wizytę u Słowackiego w Wigilię 1847 r. „Przed wieczorem jeszcze wziąłem z sobą opłatek, poszedłem (…) powinszować Juliuszowi świąt szczęśliwych i przełamać się z nim chlebem poświęconym według ojczystego zwyczaju. Zastałem go wzruszonego bardzo. Niedawno bowiem odebrał był list od matki, w którym załączony był opłatek... «Jest to prawdziwy chleb Boży - rzekł - gdyż poświęciły go ręce niewiasty świętej»”.
W Wigilię 1837 r. spędzoną we Florencji tylko ciałem towarzyszył ziomkom w czasie kolacji, bo jego dusza uleciała do „kraju lat dziecinnych”: „Ciągle myślałem o wilii (…), którą kiedyś jadłem, będąc dzieckiem, potem przyszła mi na myśl wielka babuni piekarnia, czeladź śpiewająca kolędy”. Do opisu tamtej wieczerzy dołączył wymowną anegdotę: „Dawnym zwyczajem wyciągnąłem źdźbło siana spod obrusa i wyciągnąłem je bez kwiatka. Pani domu, widząc moje zasmucenie, ofiarowała się, że mi drugie wyciągnie, jakoż dobyła mi źdźbło krótkie bardzo nie z kwiatkiem, ale z kłosem na końcu. (…) dni moje będą krótkie, ale kłos zostanie po nich”.
Zainteresowanym polecam artykuł pt. „Boże Narodzenie w rodzinie Fryderyka Chopina” („Głos z Torunia” nr 5½001)