Dziwny jest ten świat, pełen antagonizmów i kontrastów. Obok
radości i nadziei istnieje smutek i trwoga, obok przyjaźni nieufność
i wrogość, obok pokoju wciąż trwają wojny, obok potęgi jawi się słabość.
A w tej rzeczywistości staje człowiek - wolny i zarazem popadający
w niewolę, wykształcony, ale i zabobonny, kochający i nienawidzący,
przyczyna potęgi, ale także jej ofiara, mający na wszystko gotowe
odpowiedzi i wciąż poszukujący. Ten sam człowiek musi stale podejmować
trudne decyzje, wyrokować, osądzać. Często pojawia się u niego cierpienie
powodowane rozdarciem, grzechem. Zawiedziony rzeczywistością wątpi
we wszystko, widząc ogrom zła, traci swoje powołanie do bycia człowiekiem.
Nie potrafi już zawierzyć Chrystusowi, a fakt, że On umarł i zmartwychwstał
dla wszystkich, staje się sloganem. Nie widzi światła wiary, nie
ma siły nadziei, a miłość zdewaluował tylko do przyjemności. I taki
człowiek ma budować cywilizację opartą na braterstwie?
Wobec zmieniającego się świata, wciąż ten sam pozostaje
jedynie Chrystus. On nie zmienia swojej nauki, aby zyskać na popularności,
nie manifestuje oryginalności, aby być podziwianym, nie ulega modnym
trendom, aby błyszczeć na świeczniku chwały. Ale nieprzerwanie od
dwóch tysięcy lat głosi z całą konsekwencją o potrzebie zaufania
Temu, który zawieść nie może. Nawołuje do nawrócenia, każe porzucić
drogę obojętności, relatywizmu, egoizmu, egocentryzmu, a obrać zupełnie
nową, krańcowo inną. Gdy mówi o nawracaniu i uwierzeniu Ewangelii,
oznacza to, że trzeba się zmienić, odnowić nasze człowieczeństwo,
a może na nowo stać się człowiekiem. Człowiekiem, który zacznie ważyć
słowa, przestanie nimi rzucać w drugiego człowieka, który pozbawi
siebie nieomylności we wszystkich dziedzinach życia, który przestanie
decydować za innych i nimi manipulować. Łatwo zatracić poczucie odpowiedzialności
za zło, które rozsiewamy, gdy zdobędziemy przeświadczenie, że to
przecież nas nic nie kosztuje. Ciekawe, czy rzekome krzyczenie w
obronie moralności, oskarżanie nie wyrządza nikomu krzywdy?
Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem przez post i
płacz, i lament. Czas Wielkiego Postu daje chyba najlepszą sposobność,
aby pozbyć się pozorów swojej wielkości, gonienia za sukcesem. Można
się tego wyrzec dla królestwa Bożego, chyba że chce się samemu stworzyć
własne królestwo, aby być jedynym władcą, który będzie posiadał wszystko,
nie będzie musiał się tym z nikim dzielić. Ale z drugiej strony stanie
się wielkim samotnikiem, bez przyszłości, radości, bez swojej istoty,
bez człowieczeństwa. Zanim podejmiemy ostateczną decyzję o przekreśleniu
bliźniego, może warto przewidzieć skutek słów, które za chwilę wypowiemy?
Może lepiej zastanowić się nad tym, czy to, co robimy, jest sprawiedliwe,
żeby później nie mieć nikogo na sumieniu? Łatwo jest osądzić, jeszcze
łatwiej zobaczyć maleńką drzazgę w oku bliźniego, ale trudno potem
to odwoływać, jeszcze trudniej dostrzec ogromną belkę w swoim oku.
Potrafimy krzyczeć, dostrzegając grzech u drugiego człowieka, bo
dzięki temu nasze przewinienia ulegają chwilowemu zapomnieniu. Zauważamy
konieczność nawrócenia, ale - niestety - nie siebie. Chcemy nawracać
wszystkich, tylko nie siebie. Uważamy się za sprawiedliwych, szlachetnych.
Jak to może być w ogóle możliwe, żeby sprawiedliwy miał się nawracać?
Chyba ów "sprawiedliwy" musi się szczególnie modlić o łaskę powrotu
na dobrą drogę, bo nie może być pewien, że tego samego dnia, w konkretnym
momencie nie upadnie. Tego nie może sobie nigdy zagwarantować.
Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! Sprawiedliwy,
doskonały człowieku, który myślisz, że stoisz na mocnym fundamencie,
wstrzymaj się ze swoją pewnością, nie sądź, że nie potrzebujesz nawrócenia.
Czy nie zapomniałeś o pokorze, czyli owocu nawrócenia? A może zapomniałeś
o nawróceniu? Twoja doskonałość tak cię pochłonęła, że już dawno
zatraciłeś cel, do którego zmierzasz. Każesz nawracać się, ale sam
tego nie czynisz. Nawołujesz do miłości, a sam siejesz nienawiść.
Najpierw płaczesz, udajesz skruchę, a później sam bierzesz kamienie
i stajesz się katem. Dlaczego więc jeszcze nazywasz się chrześcijaninem?
Bo bronisz czystości wiary? Bo jesteś specjalistą w dziedzinie moralności?
A może ukrywasz swoje prawdziwe oblicze? Maska, choćby najbardziej
dopasowana, nie ukryje zepsutego wnętrza. Czy nie lepiej od razu
ją zdjąć i modlić się o dar powrotu na drogę z Chrystusem, którego
już dawno obrzuciłeś kamieniami? Odwagi nie poznaje się bowiem po
umiejętności kamuflażu, ale po tym, że potrafimy powstać z upadku.
Nie jest to łatwe, ale któż powiedział, że nasze życie będzie beztroskie,
przyjemne, sielankowe?
Samotny człowieku, który wiernie trwasz przy Ewangelii,
ciebie można nazwać błogosławionym, bo żyjesz dla królestwa Bożego,
stanowiącego główny cel twego życia. I choć jesteś niezrozumiany,
lekceważony, nazywają ciebie innym, obcym - nie masz powodu do smutku.
Skoro jesteś zapatrzony w oblicze Chrystusa, nic nie spowoduje twego
upadku, cofnięcia się z obranego szlaku, zaparcia się tego, co jest
sednem twej egzystencji. Trwaj dzielnie przy Chrystusie, bo dzięki
tobie, dzięki twojemu świadectwu życia, może ktoś z "ważnych" tego
świata zrozumie, jak miłosierny i litościwy jest Bóg. I nawróci się
do Niego całym sercem.
W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i
ufności leży wasza siła. Ale wyście tego nie chcieli! (Iz 30, 15).
Pomóż w rozwoju naszego portalu