Długiego panowania komunistycznego reżimu nikt rozsądny nie
wróżył, ale nikt też nie wierzył, by komuniści oddali władzę pokojowo.
O jego słabości świadczyła coraz większa bieda, demonstracje ludzi
pracy i powszechne niezadowolenie społeczne. Prymas obserwował te
nastroje w ciszy i w zimnej celi odosobnienia, wypracowując nowy
program odnowy moralnej narodu, niezależnie od tego, kto będzie go
realizował. Sam nazywał go maryjną drogą, którą rozpoczął od siebie
samego. 8 grudnia, a więc kilka dni po aresztowaniu, oddał siebie
Matce Bożej i z całą determinacją zawierzył się woli Bożej, nawet
gdyby czekała go śmierć.
Do więziennej celi dochodziły go radosne wieści. Oto
na Jasnej Górze zorganizowano w 1955 r. wystawę z okazji 300-lecia
obrony klasztoru przed Szwedami. Przypominała ona aktualną sytuację
w kraju. W rocznicę zwycięstwa, w mroźną bożonarodzeniową noc, przeszła
po wałach procesja eucharystyczna, która zgromadziła tysiące częstochowian,
którzy uświadomili sobie bezskuteczność wszelkiej siły wroga wobec
wiary narodu w opiekę Najświętszej Panny. Prymas gratulował odwagi,
ale też przy okazji wyraził życzenie, aby pomyślano o następnej rocznicy
300-lecia Ślubów Kazimierzowskich. Tajnymi kanałami wypracowywano
szczegóły uroczystości, które odbyły się 26 sierpnia 1956 r. Jasna
Góra wystąpiła wówczas jako jedyna w Polsce instytucja kościelna
o uwolnienie na ten dzień Prymasa Wyszyńskiego, choć wiadomo było,
że tak się nie stanie. Generał paulinów o. A. Wrzalik odczytał wówczas
tłumom list Prymasa, a ponadto w ostatniej chwili zapowiedział o
nadesłaniu przez niego hostii mszalnej i Aktu Ślubowań, tając ten
fakt nawet przed biskupami, by przypadkiem ktoś nie przeszkodził
uroczystości.
Powyższy Akt był z pozoru gestem religijnym. Krył jednak
w sobie olbrzymie zadania pracy nad przemianą polskich obyczajów
i był apelem o powrót narodu do wartości chrześcijańskich w jedności
z Kościołem i jego pasterzami. Bronił polskiej duszy od poczęcia
i kołyski aż po grób z poszanowaniem godności każdej osoby. Dla wierzących
był aktem na wskroś religijnym i głęboko przemyślanym. Przez komunistów
odczytany został jednak jako akt propagandy ideologicznej Kościoła,
akcentujący obronę rodziny i wartości chrześcijańskich. Lęk komunistów
był o tyle uzasadniony, że właśnie w owym roku kruszył się po raz
pierwszy - na reżimie oparty - system, waliła się ideologia i niewydolna
ekonomia. Polski Październik 1956 r. obnażył zapowiadany raj zbudowany
na glinianych nogach, który pękał pod ciężarem opinii ludzi pracy.
Nikogo nawet nie dziwiło, że ów bezbożny system poszedł na chwilowe
ustępstwa także w stosunkach z Kościołem. Z więzienia powrócił Prymas
w chwale męczennika, podejmując z miejsca wypracowany w izolacji
plan odnowy moralnej narodu i przywrócenia mu nadziei odbudowy pełnej
suwerenności.
Nowy etap pracy Kościoła w Polsce zintegrowany ze Ślubami,
wiązał się z aggiornamento Kościoła powszechnego, zainicjowanego
przez papieża Jana XXIII soborem powszechnym, z Wielką Nowenną i
nowymi Ślubami Narodu, a nade wszystko z postawą Prymasa zorientowanego
na człowieka, jego osobistą godność, prawem do wyznania, korzystania
bez przeszkód z dóbr materialnych i kulturowych. Przez wszystkie
lata aż po ostatnie kazanie w sierpniu 1980 r. mówił o nowym ładzie,
który potrzebny był narodowi, o szacunku dla pracy i o godziwej zapłacie (
por. S. Wyszyński, Odpowiedzialność - obowiązki - prawa w życiu narodu,
Poznań - Warszawa 1981).
Realizację tych zadań widział na płaszczyźnie odnowienia
postaw chrześcijańskich, których wytyczne przypominać miały szczegółowo
opracowany program duszpasterski. Realizowany był w ramach modlitw
o powodzenie soboru, nowenny przed Milenium i drugiej przed jubileuszem
600-lecia obecności obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze. Ale, by choć
krótko opowiedzieć o niektórych, wystarczy zauważyć, że każdej akcji
kościelnej rząd przeciwstawiał swoje kontrakcje. Idei wierności krzyżowi
- odpowiadano ich zdejmowaniem z sal szkolnych i szpitali oraz propagandą
ateistyczną; na troskę o życie ludzkie odpowiadano liberalizmem seksualnym;
na współpracę z Kościołem - usuwaniem ludzi z pracy za praktyki religijne
itp. Program wnikał w problemy życia społecznego i religijnego, dotykał
praktyk religijnych i narastającej niesprawiedliwości wobec robotników
i chłopów.
Obecnie z perspektywy czasu można powiedzieć, że zarówno
Ślubowania, jak też i podejmowane akcje religijne, z peregrynacją
kopii Jasnogórskiego Obrazu po parafiach i domach, były pierwszą
i jak dotąd jedyną formą duszpasterską w dziejach Kościoła polskiego,
a może i powszechnego, w której dotknięto wszystkie dziedziny życia
codziennego (A. Micewski, Stefan Kradynał Wyszyński, Paris 1981,
s. 11). Głos Prymasa był również pierwszym odważnym przypomnieniem
zadań Polaka-chrześcijanina, a ponadto obywatela-patrioty. Wysuwane
przez niego ideały stały się bodaj największym bodźcem do walki o
zwycięstwo słusznych praw zawłaszczonych przez grupę partyjnych utracjuszy
pozbawionych wszelkich zasad moralnych.
Popularność Prymasa po Październiku 1956 r. rosła z każdym
wystąpieniem do rangi narodowego bohatera, prawdziwego męża stanu
i jak później zauważono do stanowiska prawdziwego historycznego interrexa,
który zastępując nieobecnego króla wiódł naród do wolności ze swej
duchowej stolicy na Jasnej Górze.
Miałem okazję śledzić względnie z bliska pontyfikat prymasowski
lat 60., czasy soborowej odnowy i chrześcijańskiego renesansu w Polsce,
w których oprócz ideałów patriotycznych u progu 1000-letniego jubileuszu
chrześcijaństwa w Polsce, Prymas wraz z oddanymi sobie biskupami
wyciągnął dłonie do narodu niemieckiego. Gestu tego nie potrafili
odczytać liczni rodacy, którzy wytykali mu niedouczenie w historii
i rewizjonizm polityczny. Prymas jakby nie słyszał tych protestów,
jeździł po kraju i mówił spokojnie o pojednaniu, o zaprzestaniu zimnej
wojny i o duchu przebaczenia. Pamiętam jego jasnogórskie kazanie
podczas konsekracji bp. Franciszka Musiela 30 stycznia 1966 r., kiedy
mówił o chrześcijańskiej miłości, która zdolna jest odrodzić Europę
i rozerwać sztuczną kurtynę zatrzaśniętą przez polityków Wschodu.
Podkreślał, że Kościół jest zatroskany o los hermetycznie zamkniętej
ojczyzny, choć jak wiadomo nie ukrywał niepokoju, jaki niesie ze
sobą sfrustrowana polityka Zachodu, goniąca jedynie za pieniądzem,
bez żadnych ideałów lub etycznych hamulców. Przed kultem dolara przestrzegał
bodajże na równi, jak przed złem płynącym z ustroju kapitalistycznego,
co i głodowym komunizmem.
W swoich opiniach politycznych Prymas miał znakomite
rozeznanie. Mówił o stratach i zyskach zaistniałej izolacji, a nawet
o wartościach trwania w sojuszu ze wschodnim sąsiadem, który według
niego nie zatracił jeszcze wiary, mimo że propaganda ateistyczna
zrobiła tam wielkie spustoszenie. Wierzył w nawrócenie Rosji i miał
jakiś sentyment do jej narodu, który mimo ateizacji wierzył na swój
sposób w Boga.
W którejś z rozmów z ojcami mówił o niechętnej polityce "
pewnych kół postępowych katolików", którzy oskarżyli go wobec Zachodu
o niebezpieczne zwekslowanie polskiej religijności na kult maryjny.
Nie wspomniał o osobach, ale wiedzieliśmy, że miał na myśli krąg
warszawskiego KIK-u, Znaku oraz Tygodnika Powszechnego, których redaktorzy
zdyskredytowali go na terenie Rzymu i w oczach ojców soboru watykańskiego (
P. Raina, Kardynał Wyszyński, t. 3, s. 422). Podczas tamtej rozmowy
dotknięto głośny swego czasu artykuł Jacka Susuła przeciw kultowi
Matki Bożej na Jasnej Górze i jego społecznym oddziaływaniu na religijność
narodu (J. Susuł, Problem Jasnej Góry, Tygodnik Powszechny 1960,
nr 39, s. 3). Prymas, jeśli dobrze pamiętam, powtórzył chyba ze dwa
razy: "no właśnie, no właśnie"! Nie zdawałem sobie wówczas sprawy,
że Prymasowi wypadło już od dawna toczyć boje z krakowskimi reformatorami
Kościoła. Po głośnym artykule Andrzeja Wielowieyskiego i Tadeusza
Mazowieckiego opublikowanym w Więzi (Otwarcie na Wschód, Więź 1963,
nr 11-12, s. 7-13) na temat problemów działalności Kościoła w ówczesnej
rzeczywistości, Prymas powiedział o nim po prostu: "szkodliwy i niegodny
katolika", lansujący anachroniczne pojęcia marksistowskich założeń,
dawno już przebrzmiałych i zapóźnionych (P. Raina, Kardynał Wyszyński,
t. 3, s. 422-423). Ale nie był to ostatni akcent, z którego można
byłoby wnosić, że Prymas głęboko przeżywał deprecjonowanie kultu
maryjnego, będącego w jego przekonaniu zwornikiem między sprawami
życia Kościoła i odrodzeniem narodu.
Przypominając te fakty trudno zapomnieć święte uniesienie
Prymasa po ukazaniu się w Tygodniku Powszechnym naiwnego artykułu
głośnego megalomana Borysa Polewoja na temat rozminowania Jasnej
Góry przez żołnierzy radzieckich (B. Polewoj, Jak starszy sierżant
Korolkow ocalił klasztor jasnogórski, Tygodnik Powszechny 1972, nr
18, s. 3). O fantazji Polewoja pisałem szerzej w mojej pracy: Jasna
Góra w latach okupacji hitlerowskiej, Kraków 1991, s. 250-254, a
także w dyskusji na łamach Niedzieli (2001 nr 44). Nigdy nie widziałem
tak surowo karcącego Prymasa, jak właśnie za ów swoisty skandal propagandowy.
Nie wymieniam tu dotkniętych oburzeniem, ale mogę powiedzieć, że
kiedy słuchałem owej publicznej reprymendy wysokiego dostojnika Kościoła,
nie miałem wątpliwości, że w opinii Prymasa są świętości, których
szargać nie wolno. Do ówczesnego asystenta kościelnego tegoż Tygodnika
ks. A. Bardeckiego Prymas napisał m.in.: "Z głębokim bólem i z zażenowaniem
wysłuchałem listu ks. kanonika... Pomijam sprawę kłamliwej wersji
opowieści, której nic w rzeczywistości nie odpowiada poza tym, że
Jasna Góra istnieje... Ale właśnie dlatego, że jest żywą rzeczywistością
duchową w Polsce, nie może być przedmiotem uwłaczającej fantazji...
Wyobcowanie się ze środowiska wrażliwości religijnej naszego społeczeństwa
pozwoliło redakcji na całkowite pominięcie milczeniem święta Królowej
Polski, chociaż o tym nie zapomniały inne pisma wydane przez katolików.
Natomiast święto to redakcja uczciła zgoła w osobliwy sposób zamieszczając
sensacyjny paszkwil..." (por. A. Bardecki, Zawsze jest inaczej, Kraków
1995, s. 141). Fakt, o którym wspominam, miał miejsce w 1972 r. Poprzedzały
go inne niemniej trudne utarczki z Tygodnikiem, który linii Prymasa
najwyraźniej nie aprobował i jak poświadcza Stefan Kisielewski -
naczelnego redaktora od dawna opanowała jakaś niesłychanie "maniakalna
dywersja wobec Prymasa" (S. Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996,
s. 351-352; inne pasusy o antyprymasowskiej polityce Tygodnika: s.
161, 165-166, 199, 337, 657-658, 668-669, 878).
Niezależnie od różnych ataków i opozycji Prymas ze spokojem
przygotowywał milenijne uroczystości w katolickim kraju, spotykając
się z powszechnym raczej uznaniem dla postawy Kościoła i linii, którą
wskazywał narodowi. Znów mogę wyznać, że gdy na kilka dni przed uroczystościami
jasnogórskimi referowaliśmy mu stan przygotowań, w których nie mogliśmy
praktycznie podejmować niczego wiążącego z powodu blokady władz,
to on jakby nie dostrzegał problemów, ale ze stoickim spokojem powtórzył
chyba ze dwa razy: "Jeszcze nie nadeszła godzina dziejowych wydarzeń"
. I rzeczywiście centralne kazanie podczas uroczystości milenijnych,
gdy reprezentował papieża Pawła VI jako legat, przepełnione było
wiarą w cud Galilejskiej Kany i pomoc Najświętszej Panny danej narodowi
ku jego obronie.
O. Janusz Zbudniewek, paulin, jest profesorem doktorem habilitowanym, historykiem dziejów Kościoła, kierownikiem Katedry Historii Kościoła Średniowiecznego Wydziału Kościelnych Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, profesor historii Kościoła w Wyższych Seminariach Duchownych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu