Zanim wyjadę do Republiki Demokratycznej Konga i rozpocznę
pracę misyjną w tym odległym afrykańskim kraju, chciałbym podzielić
się z Wami, Drodzy Czytelnicy "Niedzieli", tym co przeżyłem przygotowując
się do tego wyjazdu.
Pochodzę z niewielkiej parafii na pograniczu naszej diecezji
- z Tokar, które są jedną z najmniejszych parafii dekanatu siemiatyckiego.
Liczą 385 wiernych wyznania rzymskokatolickiego i sąsiadują z parafią
Mielnik, gdzie pracują Ojcowie ze Zgromadzenia Najświętszych Serc
Jezusa i Maryi, do którego to Zgromadzenia wstąpiłem w 1992 r. Podczas
formacji zdecydowałem się pracować w przyszłości w kraju misyjnym,
ponieważ nasze Zgromadzenie ma charakter misyjny, a w wielu krajach
brakuje kapłanów.
Po czwartym roku studiów wyjechałem - jeszcze jako kleryk
- na roczny staż językowy do Belgii, aby nauczyć się języka francuskiego,
który jest językiem urzędowym w Kongo i poznać ludzi o innych kulturach
niż nasza polska czy europejska. Była to okazja do spotkania Afrykanów,
których w Belgii jest o wiele więcej niż w Polsce. Do 1961 r. Kongo
było kolonią belgijską i wiele osób stamtąd mogło zamieszkać w Belgii.
Zresztą, jak wielu z nas wie, Belgia jest już krajem wielonarodowym.
Po powrocie do kraju kontynuowałem studia teologiczne we Wrocławiu
i pogłębiałem znajomość języka francuskiego i kultury afrykańskiej.
Kilka miesięcy po święceniach kapłańskich, w lutym 2001
r. ponownie wyjechałem do Belgii, już na bezpośrednie przygotowanie
do pracy misyjnej. Tym razem spędziłem dwa pierwsze miesiące w centrum
językowym "Mission Langue". Jest to szkoła językowa dla księży, sióstr
zakonnych i świeckich pragnących pracować w Afryce (ok. 90% przygotowujących
się) lub innych częściach świata, gdzie używa się języka francuskiego,
a także we Francji i Belgii. Co ciekawe, obecnie większość misjonarzy
to księża i siostry zakonne z Ameryki Południowej, choć nie brakuje
Polaków i Azjatów (Filipińczyków, Indonezyjczyków i Chińczyków).
Jest to typowy ośrodek przygotowujący do pracy misyjnej nie tylko
językowo ale i praktycznie. Język francuski jest tylko językiem pośrednim,
bo "na miejscu" trzeba się jeszcze nauczyć miejscowego dialektu.
Wraz z nauczycielami języka są trzy siostry, które spędziły około
trzydziestu lat w Kongo, mieszkają one razem z "uczniami" i w wolnych
chwilach służą pomocą i wyjaśniają na czym polega życie w Afryce,
na jakie trudności trzeba się przygotować, co można i trzeba zrobić
aby jak najszybciej się zaaklimatyzować i "złapać" kontakt z przyszłymi
parafianami i podopiecznymi. Takie rady są bardzo cenne i nieraz
korzystałem z pomocy sióstr, bo wiemy jak bardzo zwyczaje afrykańskie
różnią się od naszych. Wspólne posiłki i przygotowywanie liturgii
bardzo zbliżają do siebie osoby przygotowujące się do wyjazdu, jak
również nauczyciel i mieszkańców domu. Panuje tam bardzo dobra rodzinna
atmosfera, która prowadzi do zawiązywania się przyjaźni i otwartości
na innych, którzy przebywają z różnych kontynentów, co jest pierwszym
bardzo ważnym krokiem do otwartości na zwyczaje i bogactwo kultury
afrykańskiej, aby oni nie czuli, że my - "biali" jesteśmy lepsi od
nich i "nasz" Bóg to ktoś obcy, przybyły z daleka, ale że jest to
ten sam Bóg, który posłał swojego Syna i który umarł za cały świat,
aby go zbawić, że jest to Ktoś, kto jest obecny w naszym codziennym
życiu, w naszych radościach i cierpieniach. Przecież każdy z nas,
Jego uczniów ma głosić nie samego siebie, ale Chrystusa, który jest
bliski każdemu człowiekowi.
Po tym krótkim, ale bardzo bogatym w doświadczenie okresie,
spędziłem kilka miesięcy w naszej wspólnocie zakonnej w Charleroi,
gdzie ucząc się języka francuskiego pomagałem ojcom z mojego Zgromadzenia
w parafii św. Antoniego. Po wakacjach uczęszczałem na trzymiesięczny
kurs katechetyczny w Wyższej Szkole Katechetycznej "Lumen Vitae"
w Brukseli. Obok kursów z katechetyki brałem udział w wykładach z
socjologii. Szczególnie cenne były dla mnie wykłady dotyczące rozwoju
w krajach trzeciego świata, jak również z ewangelizacji i inkulturyzacji.
Tam też spotkałem księży, siostry zakonne i świeckich z ponad czterdziestu
krajów świata. Szczególnie cenne doświadczenie dał mi kontakt ze
studentami z Afryki (prawie połowa uczęszczających na wykłady), którzy
przyjechali do Belgii, aby pogłębić swoją wiedzę z zakresu katechezy
i znajomości Pisma Świętego. Byli to ludzie, z którymi spotkam się
w ich ojczyźnie. Wykorzystując wolny czas między zajęciami dużo z
nimi rozmawiałem. Trzeba przyznać, że są to ludzie bardzo radośni,
uśmiechnięci, gościnni, a przede wszystkim rodzinni, w dużej mierze
przypominają mi nas - Podlasiaków. Było dla mnie dużym zaskoczeniem,
że szybciej potrafiłem z nimi nawiązać kontakt niż z Belgami. Utwierdziło
mnie to jeszcze bardziej w decyzji mojego wyjazdu do Afryki, gdzie
jest jeszcze tak wielki brak powołań kapłańskich i zakonnych, a ludzie
tam mieszkający są spragnieni Słowa Bożego, posługi sakramentalnej
i przykładu miłości Chrystusa. Kongo to kraj, który jeszcze nie otrząsnął
się jeszcze z bratobójczej wojny domowej.
Gdy piszę ten artykuł, jestem w trakcie pakowania bagaży,
a gdy będzie już wydrukowany, to ja już będę znajdować się na "Czarnym
Kontynencie", w stolicy Republiki Demokratycznej Kongo w Kinshasie.
Ale mam zamiar na bieżąco dzielić się z Wami, Drodzy Współdiecezjanie
moją posługą w Afryce, abyście i wy mogli uczestniczyć we wspólnej
misji Kościoła śledząc moje losy. Przy tej okazji proszę Was gorąco
o modlitwę, bo na pewno Wasza modlitwa pomoże mi w głoszeniu Słowa
Bożego i dzieleniu życia z tymi, którzy mają inny kolor skóry, ale
są naszymi braćmi w tym samym jedynym Chrystusie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu