Porównywanie do papieskich wizyt w Polsce nie zawsze prowadzi do obiektywnej oceny. Musimy uwzględnić inny kontekst kulturowy, inną mentalność Austriaków, inne doświadczenia Kościoła katolickiego w ostatnich latach, a były przecież dość przykre. To wszystko składało się na warunki i atmosferę tego spotkania. Poza tym przeszkoda niezależna od nikogo: wyjątkowo zła pogoda. Doświadczyłem tego, bo siedziałem przez kilka godzin przed ołtarzem papieskim, bardzo blisko, ale w strugach deszczu, który nie ustawał. Trzeba było mieć dużo wytrwałości, aby to wytrzymać. Ale osobiście nie widzę tego czarno, więc z komentatorami bym się nie zgodził.
Mariazell może przyjąć od 30 do 40 tys. ludzi, więcej tam się nie zmieści, a media podały, że zgromadziło się tam 33 tys. pielgrzymów. Już wcześnie rano wzdłuż tej ulicy, przy której mieszkałem, widziałem jak podążają pielgrzymi. Jeśli deszcz leje przez cały czas, a trzeba wyjść o piątej rano i przez wiele godzin czekać, to należy tych ludzi naprawdę podziwiać.
Ci, którzy prowadzili uroczystość przed samą Eucharystią, robili wszystko, co mogli i robili to dobrze. Rozgrzewali ludzi pieśniami, dobrymi komentarzami liturgicznymi, w pięknym języku.
Ojciec Święty nie mógł przylecieć śmigłowcem, jechał limuzyną. To spowodowało spóźnienie przynajmniej ok. 50 min. Deszcz padał, drogi w górach są kręte, nie było sposobu, aby przybył szybciej, a zgromadzeni ludzie czekali. To wszystko składało się na całość. Ale oczekującym wynagrodził trud, bo powiedział bardzo ciepłą homilię. O przyjaźni z Bogiem, która kształtowana jest przez Maryję. Tę, która zna wszystkie nasze troski, która tę przyjaźń chce pomagać budować. Dobrze to odebrałem. Widziałem, że Ojciec Święty chciał zauważyć poszczególnych ludzi. Przechodził z jednej strony na drugą, pochylał się, wyciągał ręce. A oni odwdzięczali się, wiwatami, wysoko uniesionymi chorągiewkami, wciąż w strugach deszczu.
Nieco inny charakter miały nieszpory. Były dobrze przygotowane od strony liturgicznej: psalmy, hymny, antyfony gregoriańskie, piękne wykonanie, ale homilia była zdecydowanie trudniejsza. Myślę, że osoby konsekrowane, do których była skierowana, powinny się jeszcze raz w nią zagłębić, jeszcze raz w nią wejść, a nie tylko wysłuchać.
Bardzo pozytywne były reakcje ludzi. Duża bezpośredniość, otwartość. Gdziekolwiek szliśmy od razu było słychać „Grüß Gott”, to powszechne w Bawarii, w Austrii pozdrowienie. Wielka życzliwość.
Media, cóż, była przez chwilę głośna wypowiedź przewodniczącego ruchu „Wir sind Kirche”. To było zatytułowane na ekranie telewizyjnym „Die Frage an den Papst”, Pytania do Papieża. Wiadomo, jakim hasłom hołduje ten ruch, więc późniejsze, nie do końca nawet godne przytaczania zestawienia słowne, które cytowano, nikogo nie dziwiły. Jednak w sumie austriacka telewizja ORF podążała za Papieżem krok za krokiem, a słynny teolog, Paul Zulehner, komentował dla niej poszczególne wydarzenia.
Osobowość Benedykta XVI jest inna, tu wciąż wraca porównywanie do Jana Pawła II, ale w Austrii dużą szansą był dla niego język, własny, ojczysty. To pozwalało na spontaniczność i zupełnie inną koncentrację.
Przesłanie uniwersalne, które wypływa dla nas z papieskiej wizyty to przede wszystkim świadomość naszej wiary, która daje radość, pewność i wytycza cel całemu życiu. Drugi, bardzo ważny aspekt, który papież podkreślał w katedrze wiedeńskiej, to uszanowanie niedzieli. Ojciec Święty zaczął od tego, co zresztą bardzo mi się podobało, bo wypływa z myśli biblijnej: w niedzielę dziękujemy Bogu za dzieło stworzenia. Ta myśl gubi się czasem w innych, teologicznych rozważaniach, ale ona jest bardzo cenna. Dziękujemy za piękno przyrody, za cały świat i nas samych. A potem jest pamiątką Męki, Zmartwychwstania i Zesłania Ducha Świętego. To jest jądro naszej wiary, o które wciąż musimy się troszczyć.
Wysłuchała i zebrała Agnieszka Bugała
Pomóż w rozwoju naszego portalu