Tegoroczne rekolekcje były dla mnie czymś nowym - nie jechałam
już jako uczestnik. Nie chciałam tam być, czułam się źle. Z nastawieniem,
z jakim pojechałam, chciałam się odizolować, potrzebowałam samotności,
by móc odpocząć, i liczyłam, że odzyskam siły, bo czerwiec był dla
mnie bardzo trudnym miesiącem. Nawarstwiło się tyle problemów - czułam,
że już brakuje mi sił. Oczekiwałam więc jakiegoś "naładowania" się,
chciałam zostawić za sobą pewne sprawy.
Jednak przez pierwszych kilka dni okazało się, że nie
tylko nie udało mi się "uciec" od problemów, ale przybyły nowe. Przytłaczało
mnie to wszystko, a poczucie odpowiedzialności nie pozwalało mi "
uciekać". Wróciły mi dawne lęki, o których już dawno zapomniałam.
Zaczęłam od nowa bać sie ludzi. Lęk potrafi dużo zniszczyć.
Oprócz tego, że "wewnątrz" były problemy, dochodziło dużo spraw z
zewnątrz. Tak niespodziewanych i trudnych. Gdzieś przewijało się
przeze mnie pytanie: "Ile jeszcze?". I wtedy, gdy ja już byłam u
kresu sił, gdy myślałam: "Mam już dość" - zjawił się On. Na nowo
odkryłam, jak wielką moc ma każda, nawet najmniejsza modlitwa. Bo
to dzięki niej odzyskałam radość i siły. Może nie dostałam jakiegoś
silnego razu, ale stopniowo, każdego dnia czerpałam ze źródła, którym
stała się ona dla mnie. Ta modlitwa miała moc tak wielkiej przemiany,
sama nie rozumiałam, jak to się stało, ale mogłam powiedzieć: "Wszystko
mogę w Tym, który mnie umacnia".
Bóg wiedział, w których momentach wkroczyć, jak wiele
potrafię wytrzymać. Dostałam tam taki "zastrzyk" - uodpornienie na
cały rok. Może to nie było typowe naładowanie się, ale raczej znalezienie
źródła i sposobu "podłączenia się" do Niego.
To takie oczywiste i proste, wiedziałam o tym wcześniej,
lecz teraz tak głęboko doświadczyłam, jaką moc posiada modlitwa i
że dla Boga nie ma nic niemożliwego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu