Zaprzyjaźniony marynarz opowiedział mi niedawno, w jakim niedostatku
modlitwy i wiary znajdował sią na początku swej pracy na morzu, dopóki
nie zaczął odmawiać Różańca św. Oto, jak pojmuje on wyjście z własnych
problemów religijnych na morzu.
"Pływam już wiele lat. Gdy wyruszałem w swój pierwszy
rejs, dawno temu, morze wydawało mi się łagodne i spokojne, a ja
sam czekałem na wspaniałą przygodę. Lecz z biegiem lat to spokojne
morze zaczęło się burzyć, a jasny widnokrąg przesłaniały coraz częściej
chmury niepowodzeń, życiowej udręki bez Boga i ludzkiej nieżyczliwości.
Zrazu były one jeszcze nieliczne, niewielkie i nie wyglądały groźnie.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, na jakie morze wyruszam, żądny przygód,
życia, odważny, zdrowy i dumny w swej pysze. Nie potrafiłem rozpoznać
tych ciemnych chmur, owych oznak nadciągających ze wszystkich stron
sztormów i niepowodzeń.
Nie wiem nawet, jak to się stało, że bliscy ongiś memu
sercu zostali gdzieś daleko, pozostałem sam na morzu. Nic to - myślałem
- i nie oglądając się na nikogo, parłem do przodu, z rejsu na rejs,
w coraz większy żywioł. Długo jeszcze tak podążałem przed siebie,
pewien swej siły - zanim spostrzegłem, że wokół mnie nie ma już niczego
pozytywnego. Ani wymarzonego szczęśliwego kraju, ani horyzontu, ani
szczęścia i nawet tego zdrowia, co kiedyś. Zacząłem się wówczas rozglądać
trwożliwie i z lękiem myśleć o swojej przyszłości, ale morze coraz
bardziej wciągało mnie w głębię i w walkę ze sobą. Wydawało mi się
nieraz, że ktoś na mnie czeka, że coś czuję, za kimś tęsknię, kogoś
widzę, jakichś bliskich, jakiegoś Boga... Zdawało mi się też nieraz
odczuwać dolegliwości, ni to bóle, ni mrowienie w nogach. Z początku
lekceważyłem wszystkie takie objawy, biorąc je za zwidy mojego zmęczonego,
samotnego umysłu. I mimo tych coraz boleśniejszych przestróg, mustrowałem
dalej na coraz to nowe statki, myśląc, że płynę w dobrym kierunku.
Tymczasem zdrowie opuściło mnie prawie zupełnie, a morze stało się
wielkim, spienionym oceanem rozpaczy i upokorzenia, lecz mimo to
udawałem się na każdą kolejną wachtę, choć czułem, że lada dzień
choroba nie pozwoli mi podnieść się, bez ludzkiej czy Boskiej pomocy,
z koi. Nie żyłem już w pełni, lecz dryfowałem w tym czasie bezwolnie...
Trwało to aż do owego dnia, kiedy - zmożony niemocą -
zadałem sobie pytanie: jak przybliżyć się bardziej do Boga i Kościoła
oraz co może dać mi modlitwa różańcowa?
Prostym sposobem, który zadziałał na mnie jak cud - była
odmawiana od tego dnia codziennie, gdy byłem sam w kajucie, modlitwa
różańcowa; by Bóg uczynił mnie pełnosprawnym członkiem załogi na
statku, bo akurat wtedy zacząłem bardzo niedomagać na zdrowiu. Potworne
bóle stawów w nogach uniemożliwiły mi normalne poruszanie się po
statku ´Lake Ontario´, który akurat w tym czasie znajdował się na
środkowym Atlantyku w drodze z Wielkich Jezior kanadyjskich do Brazylii.
Aby uśmierzyć trapiące mnie bóle - zużyłem wszystkie lekarstwa przypisane
mi przez lekarzy, kiedy byłem, przed tym rejsem, na lądzie. Ale poprawa
nie nastąpiła. Wtedy, leżąc obolały samotnie w kajucie, zacząłem
rozmyślać dużo o swym życiu, wierze, Bogu oraz o tym, czy nie poprosić
kapitana statku o przetransportowanie mnie helikopterem na amerykański
ląd, do zagranicznego szpitala. Ale natychmiast odstąpiłem od takiego
zamiaru z uwagi na duże koszty, jakie musiałbym ponieść wskutek takiej
operacji. l wówczas, kiedy tak o tym wszystkim rozmyślałem - wzrok
mój nagle zatrzymał się na kolorowej okładce czasopisma Różaniec,
na której dostrzegłem wielką reprodukcję różańca - tak bardzo podobnego
do tego, który widziałem w latach swej młodości w rękach pobożnych
ludzi w kościele i w domu rodzinnym.
Całą siłą woli zapragnąłem mieć taki różaniec i na nim
się modlić o przetrwanie i zdrowie. Lecz nikt na statku nie miał
różańca. Pomyślałem więc, czy w takiej sytuacji nie warto go sobie
samemu wykonać. Tak właśnie uczyniłem. W ciągu kilkunastu godzin
- modląc się gorliwie - zrobiłem sobie własnoręcznie upragniony różaniec
- z kromek suchego chleba i dratwy. Robiąc go, byłem przekonany,
że tylko Bóg zna rozwiązanie moich problemów życiowych i zdrowotnych
i niebawem mnie uzdrowi przez wiarę, nadzieję i modlitwę.
I tak się też wkrótce stało. Bóle ustąpiły zupełnie -
i oto teraz jestem zdrów, jak dawniej.
Dziś już wiem na pewno, że dzięki odmawianiu Różańca
czy Koronki do Miłosierdzia Bożego możemy otrzymać wszystko.
Czy to nie cud, co Bóg uczynił we mnie? Wypływam wciąż
na morze, nie piję alkoholu i nie szukam tak zwanych przyjemności
życiowych. Moje serce i ciało z radości biegnie wciąż do rodziny
i do domu przed obraz zatytułowany: ´Jezu, ufam Tobie!´, aby dziękować
za to wszystko, co Bóg uczynił dla mnie. Podczas każdej swojej modlitwy
odczuwam zawsze żywą jedność z Chrystusem, codzienne z Nim spotkanie
wieczorem w kajucie lub w domu - jest dla mnie szczególnym czasem.
A już niezmiernie cieszę się, kiedy mogę uczestniczyć
we wspólnej modlitwie na statku. Braterska atmosfera, spokój i ciepło.
Czuję wtedy, że nie ma w nas nienawiści, ani smutku czy złości, a
jest miłość, radość i pogoda ducha. Kiedyś wątła była moja wiara,
cicha i nieśmiała modlitwa. Dziś jest zupełnie inaczej.
Teraz mówię do każdego: ´Uwierz, a otrzymasz nadzieję,
nadzieję, że Ten, który swym światłem przenika morskie szlaki, wskaże
właściwą drogę i Tobie, przyjacielu´.
Czasem pytają mnie, skąd biorę tyle siły? Odpowiadam
im: ´Od Niego´ - pokazując na krzyż czy różaniec. Zaufałem i dostałem
nadzieję. Wiem, że jeszcze wiele lat pływania przede mną, ale już
po innym morzu, po odmienionym morzu pogody.
Płyńmy w nadziei, że łzy smutku i trwogi o nas i los
naszych matek, sióstr, współmałżonków, dzieci i braci - zamienią
się przy naszym powrocie w łzy radości i szczęścia rodzinnego. Mamy
dziś światło z najwyższej strony nieba, a wiara, nadzieja i miłość
niech zawsze będą naszymi przewodnikami na morzu. Bóg jest z nami.
Ahoj!".
Od autora: Wiarygodność tych zdarzeń potwierdził kapitan ż. w. Marek Stachyra, który był na ms. "Lake Ontario" w 1998 r. przełożonym mojego rozmówcy - bosmana Romana Bucińskiego ze Szczecina. Obecnie chlebowy różaniec bosmana znajduje się w jego mieszkaniu na obrazie z napisem "Jezu, ufam Tobie", a on sam, zupełnie zdrów na duchu i ciele, szczęśliwy, znajduje się ponownie na swoim statku, gdzieś na Atlantyku.
Pomóż w rozwoju naszego portalu