MARCIN WOŹNIAK: - Proszę powiedzieć kilka słów o powołaniu. Kiedy pojawiło się to pragnienie służby Bogu i ludziom?
BP TOMASZ PETA: - Taką szkołą powołania, oczywiście poza wychowaniem chrześcijańskim w rodzinie, była grupa ministrancka. Trafiłem do niej zaproszony przez ks. Edwarda Koźlinkę, który po prostu zapytał mnie: "Czemu nie jesteś ministrantem?". Będąc blisko ołtarza chyba każdy chłopiec widzi taką możliwość lub zadaje sobie pytanie: A może i ja będę księdzem? Ta grupa ministrancka była dla mnie miejscem rodzenia się powołania.
- Po święceniach przez czternaście lat pracował Ksiądz Biskup w różnych parafiach naszej archidiecezji. Jakie jest dzisiaj, z perspektywy czasu, spojrzenie na ten okres? Co po nim zostało?
- Myślę, że kiedy kapłan po święceniach idzie do parafii, to ma wielkie pragnienie, by coś ludziom dać, przekazać, nawrócić nie tylko parafię, ale cały świat... Później się okazuje, że każdy kapłan nie tylko daje, ale i bardzo wiele bierze. Pełni swoją misję w Kościele, ale równocześnie pozostaje ciągle członkiem tego Kościoła, który potrzebuje drugiego kapłana, żeby się spowiadać, potrzebuje nieraz przykładu ludzi świeckich i ich pomocy... To jest takie wzajemne służenie sobie. Te cztery parafie, w których pracowałem - św. Mikołaja w Witkowie, Ducha Świętego w Inowrocławiu, Świętej Trójcy w Strzelnie i Chrystusa Króla w Bydgoszczy - na pewno w dużym stopniu pozostały we mnie, gdy chodzi o pewne przykłady, sposób pracy, księży proboszczów, zwyczaje. To było nie tylko dawanie, ale i branie. Tak jest zawsze. Tak jest też w Kazachstanie.
- Decyzję podjęcia posługi misyjnej powziął Ksiądz Biskup w 1990 r. Od samego początku celem były tereny ówczesnego ZSRR, gdzie było wielkie zapotrzebowanie na kapłanów. Z pewnością miał już wówczas Ksiądz Biskup świadomość, że praca w tym właśnie rejonie świata może być szczególnie trudna i uciążliwa. Czy ta perspektywa nie budziła jakichś obaw, wątpliwości?
- Ja zawsze powtarzam, że nie wybrałem Kazachstanu. Razem z ks. Tadeuszem Krzymińskim zgłosiliśmy gotowość wyjazdu na Białoruś. Po pewnym czasie bp Jerzy Dąbrowski przez telefon przekazał nam wiadomość, że można jechać, ale do Kazachstanu. My to wezwanie z pewnym strachem, ale podjęliśmy. Nigdy nie wiemy, co nas spotka. Tak jest i w Polsce, gdy wikariusz czy nawet proboszcz zmieniają parafię. Zawsze jest jakaś niewiadoma, obawy, znaki zapytania, ale jeżeli tylko zaufamy, Pan Bóg łamie wszystkie bariery, strachy i sam prowadzi swoją sprawę w sposób zupełnie niespodziewany.
- Jak na tą decyzję zareagowali bliscy i przyjaciele? Kazachstan jest wszak tak bardzo daleko...
- Zdziwienie. Niepokój. Takie są zawsze reakcje bliskich, gdy jakiś ksiądz wyjeżdża do Afryki, Kazachstanu, Ameryki Południowej czy na Nową Gwineę... To jest zrozumiałe, ale trzeba podziwiać naszych rodziców i bliskich, którzy oczyma wiary patrzą na te sprawy i nie robią z tego tragedii, a wręcz przeciwnie, reagują "po Bożemu". Gdy słyszę moich rodziców i rodziców innych misjonarzy, to widzę, że godzą się oni na wyjazd swoich synów czy córek, bo widzą w tym sprawy Boże.
- Kazachstan jest krajem dosyć specyficznym. Bardzo surowy klimat, zupełnie inna niż w Polsce mentalność ludzi... Na początku musiało być chyba bardzo trudno?
- Każda inność jest trudna. Na początku miałem pokusy, by wracać do kraju. Nie z powodu jakichś trudnych sytuacji, lecz z powodu inności. To nie jest Polska, gdzie mamy wielkie, pełne ludzi kościoły... Tam często są to wspólnoty małe. Na początku spotykaliśmy się w maleńkim domku, gdzie dwa pokoje były zamienione na kapliczkę. Trzeba jednak też mieć przed oczyma te niezwykłe działania Boże, których właśnie tam doświadczyliśmy, a które być może trudno byłoby przeżyć w Polsce. Tam łatwiej było dostrzec działanie łaski Bożej.
- Początek misyjnej posługi to placówka w Oziornoje... Czy mógłby Ksiądz Biskup przybliżyć trochę naszym czytelnikom to miejsce i jego historię?
- Wioska Oziornoje liczy obecnie niewiele ponad sześciuset mieszkańców. Oprócz tej wioski do parafii Matki Boskiej Królowej Pokoju, gdzie pracowałem, należy jeszcze dwanaście innych wiosek. Oczywiście nie wszyscy ludzie mieszkający w Oziornoje i w pozostałych wioskach są związani z Kościołem katolickim. Mają różne pochodzenie. Poza tym przeżyli siedemdziesiąt lat przerwy w normalnym życiu religijnym... Niemniej jednak Oziornoje jest niezwykle ciekawe. Historia wsi rozpoczęła się w 1936 r., kiedy to przesiedlono Polaków z Ukrainy do Kazachstanu. Gdy przyjechali, nie było tam niczego. Żadnego drzewka czy krzaczka, tylko step i step... Najpierw mieszkali w namiotach, potem budowali ziemianki - proste domki z gliny zmieszanej ze słomą... Cechą charakterystyczną tych ludzi było to, że od początku tej deportacji modlili się, zwłaszcza na różańcu. Taką odpowiedzią na ich ufność Bogu było powstanie po pięciu latach jeziora, które utworzyło się w pobliżu wioski z topniejącego śniegu. W ciągu zaledwie trzech dni powstał zbiornik wodny o długości pięciu kilometrów, sięgający siedmiu metrów głębokości. To było 25 marca 1941 r. Był to rok rozpoczęcia wojny Hitlera ze Stalinem i wszystko zabierano dla frontu. Ci ludzie być może umarliby z głodu, gdyby nie to jezioro, które w niewyjaśniony sposób szybko napełniło się rybami. Było ich tak dużo, że z wielu innych miejscowości przyjeżdżały ciężarówki, a nawet przylatywały samoloty, żeby zabierać te ryby, których wystarczało dla wszystkich.
- Jak wyglądała Księdza Biskupa posługa w tej wiosce?
- Kiedy przyjechałem w 1990 r., jeszcze w czasach
Związku Radzieckiego, ludzie już budowali kościół. Załatwili w Moskwie
zgodę na budowę. Nie wiedzieli wówczas jeszcze, że już niedługo upadnie
ZSRR, że w Oziornoje będzie ksiądz... Najbliższy kapłan mieszkał
wówczas siedemdziesiąt kilometrów od Oziornego. Był nim obecny bp
Jan Paweł Lenga, który miał wówczas ponad sześćdziesiąt wiosek pod
opieką. Nie wiedzieli, co będzie - zaczęli budować kościół. Była
to garstka entuzjastów, w większości ludzi starszych, wierzących
w Bożą pomoc. Ta wiara zaowocowała... Zaczął ich wspierać kołchoz.
Później pojawił się kapłan z Polski. Wioska stała się sanktuarium
Matki Bożej dla całego Kazachstanu. Właśnie w Oziornoje 25 czerwca
1995 r. bp Lenga powierzył Maryi w opiekę cały kraj i Azję Centralną.
Praca w Oziornoje była dla mnie uczestnictwem w wielkich
dziełach Bożych. Nie, żebym ja sam coś wielkiego robił, ale to, co
tam powstało: kościół, dom parafialny, dom sióstr, figura Matki Bożej
z rybami nad jeziorem, kopia krzyża z Medjugorie i duchowość tego
miejsca... Tam trwa wieczysta adoracja. Uczestniczy w niej łącznie
ponad sto osób! Wioska się modli o przyjazd Ojca Świętego. Uczestniczyłem
tam w rzeczach niespodziewanych, niezwykłych, które być może kiedyś
będą miały wymiar ogólnoświatowy... Ksiądz Prymas, kard. Józef Glemp,
który gościł w Oziornoje dwa razy, powiedział podczas swego ostatniego
pobytu: "Mam nadzieję, że za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat nazwę
Oziornoje będzie się wypowiadało razem z Lourdes, Częstochową, Guadalupe
czy Fatimą".
Najbardziej niezwykłe było towarzyszenie ludziom w ich
dochodzeniu do świadomej wiary i przyjmowania sakramentów świętych.
W Polsce przez 14 lat pracy wikariuszowskiej ochrzciłem jedną osobę
dorosłą. W Kazachstanie chrzest dorosłych to coś bardzo zwyczajnego,
a przecież są to sprawy niezwykłe...
- W Kazachstanie mieszka wielu Polaków i ludzi polskiego pochodzenia. Nasuwa się pytanie o stan życia religijnego. Czy pomimo lat prześladowań udało im się podtrzymać chrześcijańskiego ducha, czy też trzeba ich było na nowo ewangelizować?
- W wielu środowiskach ten duch chrześcijański był bardzo żywy - poprzez Różaniec i szukanie kontaktów z kapłanem, szukanie możliwości życia sakramentalnego. Z drugiej strony nacisk ideologii był bardzo silny i najczęściej to starsze pokolenie reprezentowało żywą wiarę. To właśnie są zdrowe, głębokie korzenie, które pozwalają odradzać się Kościołowi i widać to w wielu miejscach. Tam, gdzie są korzenie, jest możliwość odrodzenia. To odrodzenie następuje. Poza tym w Kościół katolicki włączają się obecnie ludzie różnych nacji, także tych, które nie miały korzeni katolickich.
- Dane statystyczne wskazują, że w Kazachstanie katolicy stanowią zaledwie około 2% społeczeństwa. Jak wygląda sytuacja innych wyznań chrześcijańskich, innych religii?
- Katolicy stanowią 2% dlatego, że takie są korzenie. Gdyby w Polsce stanowili 2%, byłaby to tragedia. Tam natomiast nie świadczy to źle o Kościele. Te 2%, jeśli będzie to Kościół żywy, Kościół świadectwa, może być takim zaczynem wielkiego rozwoju chrześcijańskiej wiary. W Kazachstanie nieco ponad połowa społeczeństwa ma korzenie muzułmańskie (religia ta przyszła tu w XIV w.). Pozostała część ma korzenie chrześcijańskie, w tym około 30% stanowią nasi bracia wyznania prawosławnego.
- Czy Kościół katolicki w Kazachstanie podtrzymuje kontakty z chrześcijanami innych wyznań, z przedstawicielami innych religii? Czy są jakieś formy współpracy?
- Najważniejsze jest, że zasadniczo nie spotykamy się z wrogością jednych wobec drugich. Może za mało jeszcze jest współpracy, ale są sympatia i kontakty, choć nieoficjalne, raczej na płaszczyźnie osobistej poszczególnych kapłanów. To też jest wielkim błogosławieństwem tego kraju, że nie spotyka się tu wrogości pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami. Wręcz przeciwnie! Mamy wiele przykładów wielkiego dobra w tych relacjach.
- W 1999 r. Ojciec Święty zreorganizował Kościół w Kazachstanie. Wówczas mianowany został Ksiądz Biskup administratorem apostolskim w Astanie. Cóż można czytelnikom "Niedzieli Gnieźnieńskiej" powiedzieć o nowym miejscu i nowym zakresie posługi?
- Kościół katolicki w Kazachstanie podzielony jest
na cztery jednostki administracyjne. Jest jedna diecezja z siedzibą
w Karagandzie i trzy administratury apostolskie: Ałma Ata - dawna
stolica kraju, Astana - nowa stolica i Atyrau nad Morzem Kaspijskim.
Tak diecezja, jak i każda z administratur, ma powierzchnię dwa razy
większą od powierzchni Polski. Na terenie naszej administratury mamy
niecałe cztery miliony mieszkańców, w tym ok. 90 tys. katolików.
Astana, która jest stolicą od dwóch lat, rozwija się bardzo dynamicznie.
Jest to dawne miasto Celinograd, później Akmoła... Nowa nazwa, Astana,
znaczy po kazachsku dokładnie tyle, co stolica. Miasto staje się
centrum naukowym, gospodarczym. Będzie się tu przenosiło coraz więcej
ambasad. Na pewno stanie się ważnym miastem nie tylko dla Kazachstanu,
ale dla całego regionu Azji Centralnej.
Na terenie naszej administratury pracuje 30 kapłanów
i 36 sióstr zakonnych. Jest 19 parafii i 160 punktów duszpasterskich.
Można by więc utworzyć nowe parafie, ale brak nam kapłanów.
- Czy ma Ksiądz Biskup już jakąś wizję funkcjonowania swojej administratury?
- Myślę, że Pan Bóg będzie nam ukazywał drogę "krok po kroku". Bardzo ważne jest, aby Kościół w Kazachstanie był Kościołem głębi, Kościołem rozmodlonym, który niezależnie od tego, że jest " małą trzódką", świadomy jest działającego w nim i poprzez niego Chrystusa. Bardzo też proszę wszystkich o modlitwę za Kazachstan. Choćby jedno " Zdrowaś Maryjo" dziennie.
- Co na zakończenie naszej rozmowy powiedziałby Ksiądz Biskup młodym ludziom, klerykom, diakonom, by zachęcić ich do podjęcia pracy w Kazachstanie?
- Kościół w Kazachstanie ma już miejscowe powołania - kapłanów, siostry zakonne, tych co się przygotowują do kapłaństwa i wstąpienia do zakonu, ale jeszcze długo trzeba będzie czekać, zanim ten Kościół będzie pod tym względem samodzielny, zanim będzie mógł dalej apostołować - może w Chinach... Dzisiaj jest potrzebna pomoc. Dzisiaj! Nie za rok, nie za dwa lata... Dzisiaj są optymalne warunki - jest wolność religijna, jest konkordat... Trzeba jechać dzisiaj do Kazachstanu. Te potrzeby są ogromne. Jeżeli mamy w Kazachstanie kościoły bez kapłana, gdzie ksiądz może tylko od czasu do czasu podjechać, to oczywiście jest ból serca.... Trzeba tych kapłanów, sióstr zakonnych dzisiaj. Ta ich obecność zaowocuje na pewno nowymi, już miejscowymi, powołaniami...
- Bóg zapłać za rozmowę!
- Niech Pan wszystkich Was błogosławi. Powierzamy Was opiece Patronce Kazachstanu - Królowej Pokoju z Oziornoje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu