Organizacje pomocowe wycofują się z Jamajki, ludzie żyją pod kawałkami blachy i plandek, brakuje dosłownie wszystkiego. Jak radzą sobie rodziny z maleńkimi dziećmi... – zastanawia się w rozmowie z Niedzielą Marta Socha, świecka misjonarka z Kielecczyzny, pracująca w Maggotty.
Na początku był bum, pomoc płynęła z całego świata, współorganizowały ją fundacje pomocowe, dowożono jedzenie, helikopterami przylatywały transporty darów. – Teraz, po upływie miesiąca od tragedii, wszystko, niestety, się kończy i zostaliśmy sami z wielkimi problemami ludzi. Oni już wiedzą, że nie będzie wody i obiadu, że trzeba organizować sobie życie na kawałku ocalonej werandy, pod prowizorycznym dachem z blachy lub plandeki. Próbują rozpalać ogniska, cokolwiek ugotować i przychodzą tłumnie do misji po pomoc. My też jesteśmy potwornie zmęczeni, próbując pomagać i organizować te najpilniejsze zajęcia, np. uruchomić klinikę, w której wciąż nie ma światła. Trzeba być bardzo rozważnym w dysponowaniu wodą, lekami, w zasadzie wszystkim. Obawiamy się także, czy te ekstremalne warunki nie uruchomią przestępczości, bo naprawdę jest tragicznie – opowiada misjonarka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Pani Marta dziękuje za modlitwę i każde wsparcie, szczególnie z diecezji kieleckiej, która po apelu bp. Jana Piotrowskiego organizuje pomoc. Przekazano już 25 tys. dol., które pozwoliły na remontowanie i budowanie, m.in. dachów nad mieszkaniem sióstr sercanek, nad biblioteką i plebanią, nad klasami szkolnymi. Po jednej z grudniowych Mszy św. misjonarze rozprowadzili wśród ludzi ankietę z pytaniami, jakie są ich najpilniejsze potrzeby. – Uroniłam wiele łez... – mówi Marta Socha. – „Straciłem wszystko”, „Nie mam domu”, „Nie mam już nic...” – takie wybrzmiewały odpowiedzi. Mam wyrzuty sumienia, że mam kawałek poduszki pod głową, a inni tego nie mają. Dziękuję za każdą modlitwę i dobrą myśl w naszym kierunku. Nie zapominajcie o Jamajce, nie zostawiajcie nas samych – prosi p. Marta w imieniu społeczności Maggotty.
Parafią Ducha Świętego i misją kieruje ks. Marek Bzinkowski z Oleśnicy (diecezja kielecka). Pracują tam siostry sercanki i p. Marta – świecka misjonarka z parafii w Kostomłotach. Wspólnota niedawno, w szczęśliwszych czasach, obchodziła swoje 25-lecie, a obchodom przewodniczył biskup pomocniczy kielecki Andrzej Kaleta.
– Z wielu parafii naszej diecezji kieleckiej i z różnych stron Polski wpływają pieniądze – dar ludzkich serc – na konto Misyjnego Dzieła Diecezji Kieleckiej, a my te wpłaty natychmiast przekazujemy na Jamajkę. Potrzeby są nadal ogromne – zaznacza ks. Łukasz Zygmunt, dyrektor Wydziału ds. Misji i Ewangelizacji Diecezji Kieleckiej.
Dwaj świeccy wolontariusze – p. Sylwester i p. Gabriel, którzy polecieli na Jamajkę do pomocy przy odbudowie, pracują tam, jak podkreśla ks. Zygmunt, bez wytchnienia. Ich miesięczny pobyt (13 listopada – 11 grudnia) jest odpowiedzią na dramatyczną sytuację i apele misjonarzy.
Reklama
A misja do niedawna była kwitnąca. Równolegle do działalności duszpasterskiej wdrażane były programy edukacyjne, medyczne i wspierające zatrudnienie. Już w pierwszych latach powołano ośrodek zdrowia nazywany w miejscowej terminologii „kliniką”. Początkowo funkcjonował on w kontenerze samochodowym, a lekarz – wolontariusz dojeżdżał tam raz w tygodniu. Później przybyły siostry ze Zgromadzenia Sióstr Sercanek, które pracują jako pielęgniarki. W międzyczasie został wybudowany obiekt z kilkoma gabinetami lekarskimi, gabinetem dentystycznym, apteką i pokojem do rehabilitacji. Szkoła, biblioteka, kościół, zaplecze socjalne i in. tworzyły dynamiczną rzeczywistość misyjną. Główną ideą misji była – obok głoszenia Ewangelii – realna pomoc ludziom, którzy znajdowali się w ubóstwie lub potrzebie. Dla wielu mieszkańców Maggotty i okolic misja była miejscem dostępu do edukacji, opieki zdrowotnej i podstawowego wsparcia społecznego – bez względu na wyznanie.
Dzieło to zniszczył żywioł.
Misje na Jamajce można wesprzeć przez Misyjne Dzieło Diecezji Kieleckiej (www.diecezja.kielce.pl).
