Tak, tak – Polacy to naród skłonny do sporów. Lubimy się ścierać, sprzeczać, udowadniać, że mamy rację. Czasem w ważnych sprawach, ale bardzo często... tak po prostu. Bo „nie będę siedzieć cicho”, „nie dam sobie w kaszę dmuchać”, „ja wiem lepiej”. Skąd ta skłonność do awantur? Czy to skutek naszej historii, charakteru narodowego, a może po prostu przyzwyczajenia?
Polityka? Tylko na ostro
Jeśli w Polsce jest coś, co potrafi podzielić ludzi bardziej niż wynik meczu derbowego, to jest to polityka. Kiedyś mówiło się, że „o polityce, religii i pieniądzach się nie rozmawia”, ale dziś to już raczej przeszłość. Teraz polityka jest wszędzie – w mediach, w rodzinnych rozmowach, w pracy, na spotkaniach towarzyskich, a nawet w kolejkach do lekarza. I co gorsza – nigdy nie jest neutralna. W Polsce nie istnieje coś takiego jak „spokojna debata polityczna”. Jeśli ktoś myśli inaczej niż my, to nie jest po prostu kimś o odmiennym zdaniu, ale jest wrogiem. Nieprzyjacielem, który „nie rozumie”, „nie zna się”, „jest zmanipulowany” albo wręcz „działa na szkodę kraju”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
W Polsce polityka to wojna. A wojna, jak wiadomo, nie zna kompromisów. Zamiast rozmawiać, my się przekrzykujemy. Zamiast szukać porozumienia, my udowadniamy, że druga strona nie ma racji. Każdy polityk, dziennikarz czy ekspert to albo „swój”, albo „zdrajca”. A jeśli ktoś próbuje stanąć gdzieś pośrodku, to „albo głupi, albo naiwny”.
Podziały, które przenoszą się na codzienne życie
Problem w tym, że ta polityczna wojna toczy się nie tylko w mediach czy w Sejmie. Ona przenosi się na zwykłe życie. Rodziny się kłócą – przy wigilijnym stole, na urodzinach babci, a nawet na spotkaniu przy kawie. Jak się zaczynają rodzinne kłótnie? Scenariusz jest zawsze podobny. Wszyscy siadają do stołu – początek jest miły. „Jak tam u was w pracy?”, „o, jakie pyszne pierogi!”. Ale prędzej czy później ktoś rzuci zdanie, które uruchomi lawinę. „Słyszałeś, co oni znowu wymyślili?!”. I już po wszystkim. „Oni? No co ty, znowu oglądasz tę propagandę?!”. „A ty co, wierzysz we wszystko, co przeczytasz w internecie?!”. „Ja przynajmniej wiem, co się dzieje, a nie jak wy, którzy dajecie się manipulować!”. I zanim zdążą podać karpia, już trwa kłótnia polityczna. Dzieci patrzą ze zdziwieniem, babcia wzdycha, gospodyni nerwowo poprawia obrus. Efekt? Obrażeni krewni, trzaskanie drzwiami, a potem miesiące milczenia.
Dlaczego Polacy tak łatwo się kłócą?
Reklama
Jednym z powodów jest nasza emocjonalność. Polacy nie są narodem chłodnych dyskutantów – my żyjemy emocjami. Jak się cieszymy, to na całego, ale jak się złościmy – to też nie ma półśrodków. I nie lubimy trzymać tego w sobie. Druga sprawa to duma. Każdy ma swoją wizję świata i każdy chce, żeby inni ją uznali za słuszną. Kompromis? To dla słabych. W Polsce dyskusja często służy nie temu, by się czegoś dowiedzieć, tylko by wygrać. No i jeszcze jedna rzecz – historia. Gdyby ktoś chciał znaleźć źródło naszej narodowej skłonności do kłótni, nie musiałby szukać daleko. Polska historia pełna jest momentów, w których zamiast współpracy wybieraliśmy awanturę. I nie chodzi tylko o polityków czy warchołów z dawnych czasów, awanturnictwo było obecne na wszystkich poziomach społeczeństwa – od sejmików szlacheckich po kłótnie o miedzę na wsiach. Polacy od zawsze mieli problem z autorytetem. My po prostu nie lubimy, gdy ktoś nam mówi, co mamy robić. To nie przypadek, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była jednym z najbardziej „wolnościowych” krajów w Europie – tyle że ta wolność szybko zamieniała się w przepis na chaos. Weźmy np. liberum veto – genialny pomysł na to, jak sparaliżować całe państwo jednym zdaniem. W teorii miało chronić przed tyranią większości, ale w praktyce pozwalało jednemu posłowi zablokować wszystkie decyzje. I to nie dlatego, że miał dobre argumenty – czasem po prostu był przekupiony albo chciał pokazać swoją siłę. Gdy Polska zniknęła z mapy, można by pomyśleć, że Polacy się zjednoczą, żeby odzyskać niepodległość. I tak, było wielu bohaterów, którzy walczyli za kraj. Problem w tym, że nawet w walce o wolność nie mogliśmy się dogadać. Kiedy w 1918 r. Polska wróciła na mapę, można by pomyśleć, że teraz wszyscy będą działać razem. Ale nie – zamiast tego zaczęliśmy się kłócić jeszcze bardziej. Polityka II Rzeczypospolitej to był wręcz rollercoaster kłótni i walk o władzę. Opozycja walczyła z rządem, partie polityczne nie potrafiły dojść do porozumienia, a obozy Piłsudskiego i Dmowskiego wzajemnie się oskarżały o zdradę i niszczenie kraju. Nie lepiej było w latach 30. ubiegłego wieku, kiedy to polityczne napięcia rosły, a politycy, zamiast budować silne państwo przed nadciągającą II wojną światową, kłócili się o władzę. PRL natomiast nauczył ludzi, że każdy „ma swoje zdanie” i „nie ma co wierzyć innym”, i do dziś odbija się to w naszym sposobie myślenia.
Kłótnia dla zasady, czyli spieram się, bo mogę
Są takie rozmowy, które z góry wiadomo, jak się skończą. Nie dlatego, że temat jest ważny, ale dlatego, że nie chodzi o jego rozwiązanie – chodzi o samą kłótnię. Polacy często kłócą się z przyzwyczajenia, bo tak się utarło. Bo „przecież nie będę siedział cicho”. Bo „ja wiem lepiej”. Nawet jeśli temat jest błahy, nawet jeśli nie ma realnego wpływu na nasze życie – i tak musimy się pospierać. Jednym z powodów, dla których Polacy tak często wdają się w niepotrzebne kłótnie, jest duma. Przyznanie komuś racji? To dla wielu prawie jak porażka. Jeśli się zgadzam, to znaczy, że byłem w błędzie. A przecież „nie będę się przyznawać do błędu!”.
Chodzi już nie o argumenty, tylko o to, żeby nie ustąpić. Polskie kłótnie rzadko są logiczną wymianą zdań. Zamiast argumentów pojawiają się emocje, a zamiast próby dojścia do konsensusu – wzajemne oskarżenia. „Bo ty zawsze musisz się czepiać!”, „z tobą to się nie da rozmawiać!”, „ty niczego nie rozumiesz!”. W konsekwencji zamiast rozmowy mamy personalne przepychanki. I nawet jeśli ktoś początkowo miał słuszne argumenty, to w końcu cała dyskusja przeradza się w kłótnię o... samą kłótnię. Są ludzie, którzy po prostu lubią się kłócić. To ich styl bycia. Uwielbiają konfrontację, wywołują spory, szukają okazji do zaczepki. Czują się lepiej, gdy mogą udowodnić komuś, że się myli. Czasem to wynika z charakteru, a czasem z potrzeby zwrócenia na siebie uwagi. Kłótnia staje się sposobem na bycie w centrum zainteresowania.
Czy da się wyjść z tego schematu?
Czy to znaczy, że Polacy są skazani na wieczną kłótnię? Nie! Ale musimy się nauczyć czegoś, co wiele innych narodów już dawno zrozumiało – że zgoda buduje, a kłótnie osłabiają. Wielki Post to świetny czas na to, by pomyśleć o tym, czy przypadkiem nie jesteśmy częścią tego narodowego schematu kłótni. Czy zawsze musimy się spierać? Czy zawsze musimy mieć ostatnie słowo? Jezus powiedział: „Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem” (por. J 13, 34). To nie znaczy, że mamy się ze sobą zgadzać we wszystkim – ale może warto czasem wybrać zgodę zamiast kolejnej awantury? Historia pokazuje, że podzielona Polska zawsze słabła. Może czas, by w końcu wyciągnąć z tego wnioski i zamiast walczyć, zacząć budować coś razem?