Pan Andrzej z Poznania napisał:
Były to ferie zimowe 1983 r., u babci Anieli (Marduły) w jej góralskiej chatce nad potoczkiem, we wsi Olcza, gdzie urządziłem zimowisko. Byłem wtedy młodym nauczycielem. Pewnego dnia po śniadaniu zmontowałem grupę tych, co nie boją się chodzić bezdrożami po zaspach. Na miejscu zostały trzy najmłodsze dziewczynki... Ruszyliśmy dolinami na azymut w kierunku Morskiego Oka.
Myślałem, że nad Morskie Oko dotrzemy po południu. Dotarliśmy tam jednak w śnieżycy późnym wieczorem. W schronisku zjedliśmy kolację. Ostatni autobus z Łysej Polany odjeżdżający po północy do Zakopanego nie przedarł się przez zaspy. Wopiści z Łysej Polany zgodzili się, żeby dziewczyny spędziły noc w strażnicy. Ja z grupą siedmiu chłopaków ruszyłem w śnieżycy i w śniegu po kolana drogą do Zakopanego. Szliśmy długo, aż ok. 7 rano dotarliśmy do kaplicy w Jaszczurówce. Tam, w podcieniach wokół kaplicy, urządziliśmy sobie drzemkę. U babci na Olczy byliśmy ok. 10... I taka to była historia z kaplicą Witkiewicza w Jaszczurówce.
Nigdy nie zapomnę tych pomarańczowych świateł lamp przy kaplicy, cichutkiego poszumu płatków padającego śniegu i mojej grupy chłopaków zmordowanych całonocnym marszem... Dziewczyny zostały wieczorem przywiezione na miejsce samochodem Straży Granicznej, po czym wspólnie z wopistami zjedliśmy kolację i wypiliśmy herbatkę – dorośli herbatkę „z prądem”, po góralsku...
Pomóż w rozwoju naszego portalu