Pochodzę z dobrego domu, w którym niczego mi nie brakowało. Od VI klasy namiętnie uprawiałem trójbój lekkoatletyczny. Puchary, dyplomy, zwycięstwa... Wszystko zmieniło się w zasadniczej szkole zawodowej. To, co było moją pasją i miłością, zostało całkowicie zlekceważone przez nauczyciela WF-u. Nagły brak możliwości realizowania się sprawił, że nie wiedziałem, jak mam sobie poradzić z buzującą adrenaliną. Wpadłem w złe towarzystwo. Recydywiści, pijacy, degeneraci przygarnęli przybłędę w swoje szeregi.
Demoralizacja
Reklama
W wieku 16 lat trafiłem do poprawczaka. Tatuaże, bicie, samouszkodzenia, presja, przekleństwa, wyrachowanie. Szybko uczyłem się radzenia sobie w okrutnym świecie. Potem grupa karna. Zdemoralizowany do cna wyszedłem na wolność na... miesiąc. Ukończywszy 17. rok życia, trafiłem do Zakładu Karnego we Wrocławiu. Podczas komisji weryfikacyjnej dyrektor przywitał mnie tymi słowy: „Zapoznawszy się z twoimi aktami z zakładu poprawczego, biorąc pod uwagę twoją głęboką demoralizację, kieruję cię na oddział dla recydywy, już oni tam ciebie wychowają... Wyjść!”. Trafiłem do celi z wieloletnimi recydywistami. To był początek mojej drogi ku „wyższej lidze”. Walcz albo giń... Przywykłem do wszechobecnego kultu siły, samobójstw, gwałtów, bójek, samouszkodzeń, śmierci. Zamiast lęku poczułem żądzę rywalizacji o bycie wielkim gangsterem. Byłem gotowy podjąć najwyższe ryzyko, koszty nie grały roli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Gangsterstwo
Reklama
Rozpocząłem działalność w zbrojnych grupach przestępczych. Walka o tereny, wpływy, wielką kasę sprawiła, że niedługo cieszyłem się wolnością. Do więzienia wracałem jak do domu. Niczego się nie bałem, to ja zacząłem budzić strach. 1994 rok. Pod oknami celi więziennej we Wrocławiu, gdzie przebywałem, szef konkurencyjnego gangu wykrzykiwał groźby pod moim adresem. Odebrałem to jako rzuconą rękawicę. Własnoręcznie skonstruowanym pistoletem chciałem podczas rozprawy wziąć sędziego za zakładnika i dokonać brawurowej ucieczki. By wyrównać rachunki. Antyterror, łańcuchy, izolatka. Status więźnia szczególnie niebezpiecznego. W tamtych latach we Wrocławiu było takich zaledwie dwóch. Był rok 1996. Po roku przebywania w celi „N” zostałem przewieziony do więzienia w Wołowie, gdzie odsiadują wyroki jedni z najniebezpieczniejszych przestępców. To w kuźni charakterów najwyższy szczebel. Zacząłem treningi siłowe, uprawiałem boks i karate. W ciągu 2 lat stałem się najsilniejszym więźniem. „Zgredy” z recydywy prześledzili moją „nieskazitelną” drogę wojownika i obdarzyli mnie zaufaniem. Po opuszczeniu ZK Wołów w 1998 r. zaproszono mnie na spotkanie ważniejszych gangsterów w Polsce. Poznałem wtedy m.in. „Pershinga”. Wkroczyłem do pierwszej ligi. Awansowałem na zawodowego przestępcę, czyli gangstera. Zaczęły się poważne interesy, nauczyłem się czerpać korzyści z szarej strefy. Moje nazwisko stało się marką. Kupiłem sobie mercedesa S, dobry garnitur, złoty zegarek, zacząłem inwestować w nieruchomości. Założyłem plantację marihuany, a właściciele lokali płacili mi za to tylko, że w nich bywałem. Czułem się jak król życia! Miałem dwadzieścia kilka lat. Byłem brawurowy i nieobliczalny. Rzadko rozstawałem się z bronią. Doszło do kilku zamachów na moje życie. Płaciłem za to wysoką cenę: wódkę piłem litrami, czasem brałem narkotyki, nie przesypiałem nocy. Liczyły się tyko kasa, siła i układy. Bezwzględność, zero sentymentów.
Przełom
Rok 2005 – kolejne aresztowanie. Poważne zarzuty, działanie w grupie zbrojnej, handel bronią, haracze, narkotyki. Centralne Biuro Śledcze wprowadziło do mojej grupy wtyczki. Ukryte kamery i podsłuchy. Wylądowałem w Departamencie do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. Dostałem propozycję statusu świadka koronnego – odmówiłem. Podpisywałem na siebie wyrok. Starałem się znaleźć alternatywne rozwiązanie dla tych wszystkich długich trudnych lat, które mnie czekały. Takie naiwne pocieszenie, że jakoś to będzie, że zdarzy się cud...
Reklama
W tej beznadziei niespodziewanie miałem sen, który odmienił moje życie. Pan Bóg wystosował w nim do mnie zaproszenie i ja na nie odpowiedziałem – tak! Moja nadzieja dostała kopa i zmartwychwstała. Na skutek tego zdarzenia przeczytałem całą Biblię, Katechizm Kościoła katolickiego oraz wiele religijnych książek. Wyspowiadałem się, przystąpiłem do Komunii św. i zacząłem życie jak nowo narodzony człowiek. Oświadczyłem wszem i wobec, że wycofuję się z życia przestępczego. Wzbudziło to niemałą sensację w półświatku. Jednak tak jak bardzo starałem się być rzetelnym bandytą, tak samo potem starałem się być rzetelnym katolikiem. Wróciłem na łono rodziny Kościoła katolickiego, który przyjął mnie niczym syna marnotrawnego. To był początek nowej, jak się potem okazało, o wiele trudniejszej, jednak bardziej obfitej drogi.
Nowe życie
W 2010 r. opuściłem Zakład Karny w Jeleniej Górze. Tym razem kiedy bramy więzienia z hukiem zatrzasnęły się za moimi plecami, wziąłem głęboki haust powietrza: byłem innym człowiekiem. Pierwsze, co uczyniłem, to wyruszyłem na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. Jedenaście dni maszerowania w dziękczynnej intencji nawrócenia, wśród ludzi, którzy pokazali mi, że można żyć inaczej. Zawarłem tam wtedy wiele przyjaźni, które trwają do dzisiaj. Po powrocie do domu wszystkie rzeczy, które mi zostały z „tamtego życia”, wyniosłem na śmietnik i porozdawałem ubogim. Wiedziałem, że chcąc wejść w nowe życie, muszę oczyścić się fizycznie i duchowo ze wszystkich złych zaszłości. Wszyscy byli przekonani, że zwariowałem. Musiałem też odpracować zaległą karę za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu – 40 godzin zamiatania ulic w mieście, gdzie wszyscy mnie znali. Przychodzili znajomi i robili mi zdjęcia, szydząc za plecami. To byłow trudne, upokarzające doświadczenie. Starzy kumple zaproponowali mi powrót do gangsterki, dużą kasę, lekkie życie. Nie uległem. W sezonie letnim znajdowałem sezonowe zatrudnienie na budowach, w charakterze pomocnika. Znajomi, którzy prowadzili prywatne działalności, nie chcąc mieć kłopotów, omijali mnie szerokim łukiem. Czułem się jak trędowaty.
Pewnego dnia na portalach społecznościowych zacząłem umieszczać swoje publikacje. Nie widziałem, po co to robię i czy to ma jakiś sens. Jednocześnie modliłem się o światło, co mam robić w życiu. Gdyby ktoś dał mi pistolet, od razu wiedziałbym, co mam robić, ale kiedy sięgałem do kieszeni, znajdowałem w niej różaniec. Pisałem więcej i więcej, liczba polubień i udostępnień rosła. Po jakimś czasie postanowiłem napisać książkę. Praca nad powieścią pt. Wysłuchaj mnie, proszę... trwała 4 lata. Po tym czasie znalazłem na chybił trafił wydawnictwo. Zażądali za jej wydanie 16 tys. zł. Pojechałem do Anglii. Ufałem, że zarobię na wydanie i godne życie. Szybko jednak wylądowałem na ulicy, gdzie mieszkałem ok. 3 miesięcy. Cudem znalazłem pracę na czarno, gdzie harowałem bardzo ciężko po 12 godzin za głodowe stawki. Wtedy wyżaliłem się Panu Bogu. Stał się cud. Po 2 tygodniach pracowałem na lotnisku Heathrow, zarabiając ok. 15 funtów na godzinę. Po kilku miesiącach zarobiłem na wydanie książki i wróciłem do Polski. Kiedy książka ukazała się w księgarniach i przyszły pierwsze pozytywne recenzje, byłem bardzo szczęśliwy. Poczułem w sercu radość, uczucie, którego niemalże nie znałem.
Spełniam się w swoim powołaniu, którym jest dzielenie się swoim świadectwem głównie z więźniami. Mówienie im o Panu Bogu i o tym, że można inaczej, co widać na moim przykładzie. Miałem bardzo burzliwe życie, ale to jest po prostu moja historia, o której opowiadam... Dziś jestem wojownikiem Maryi, człowiekiem zawierzonym Bogu, oddanym Jego planom. To najpiękniejsza droga, jaką mogę mieć, na której jestem szczęśliwy. I kiedy słyszę: Biskup – Nawrócony Gangster, jestem dumny, że mogę nim być dzięki Jego łasce.