Reklama
Pani Marzenna napisała:
Za dawnych czasów dość popularną „zabawą” było obliczanie, ile potrzeba
dziennie (miesięcznie) na utrzymanie. Był to taki swoisty koszyk potrzeb
konsumenckich. Ile się je: na śniadanie – 1-3 bułeczki, trochę masła,
plasterek wędliny lub sera, jakaś zieleninka, zabielana kawa zbożowa; obiad –
zupina, na drugie danie ziemniaczki, jarzynka, kotlecik; na deser – zwykle
kisiel lub kompot (ach, te stołówkowe desery! Te kompoty z rozpuszczonych
homeopatycznie galaretek, te sztucznie barwione kisiele czy kawałki
bezcukrowego i beztłuszczowego ciasta); kolacja – ciepłe danie na bazie klusek,
kaszy czy bigosu. Ech, łza się w oku kręci. Liczyło się więc średni wydatek na te
wszystkie produkty. I zawsze wychodziło więcej, niż się zarabiało. Jak to się więc
działo, że jakoś nie słyszano, aby ktoś chodził głodny? Była bida, ale głodu nie było.
Przypomniałam sobie o tym teraz, gdy jestem już formalnie na emeryturze.
Na emeryturze, która jest niemal równa temu, co płacę za sam czynsz. A inne
rachunki? A coś do jedzenia? Ale przecież jakoś żyję. Widocznie umiejętność
przeżycia była właściwa nie tylko w minionej epoce „ludzkiego i opiekuńczego
socjalizmu”, ale przydaje się i dzisiaj, w czasach „drapieżnego i bezwzględnego
kapitalizmu”. Jak zwał, tak zwał, żyć trzeba. I trzeba sobie jakoś radzić.
Wyobraźmy sobie najczarniejszy scenariusz, że nagle, pewnego dnia, splajtuje
ZUS. Ktoś powie – nie ma najczarniejszych scenariuszy. A ja mówię – są.
Bywają. Jak czarna chmura nad wulkanem. Jak czarne plamy na morzu.
Jak biała mgła w Smoleńsku... Czarny scenariusz zawsze jest czarny, choćby
nawet był biały.
Na taką czarną godzinę pozostaje więc – rodzinka...
Dbajmy o rodzinę!
Coraz częściej spotykamy samotne starsze osoby, nad którymi opiekę roztacza pomoc społeczna. Sama znam kilka takich przypadków. Samotna matka – wdowa, matka z bezrobotną córką, samotna babcia, bo rodzina rozbita, wiekowy bezdzietny wdowiec i tak dalej... To przypadki skrajne, losowe. Ale przecież jest jeszcze cała „gromada” innych, którzy są jakoś osadzeni w rodzinach, a jednak samotni. Nie każdy potrzebuje do szczęścia międzyludzkiego kontaktu na co dzień. Jedni czytają, inni udzielają się w jakichś grupach wspólnych zainteresowań, jeszcze inni preferują wędrówki po mieście czy okolicy... Dla każdego coś miłego!
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ale najważniejsze i najmocniejsze są więzi rodzinne. Jakoś tak „lekką ręką” się ich wyzbywamy. I na koniec nie ma komu nawet iść za trumną... Tak, tak.
Piszę ku rozwadze. Hasło z listu: „Dbajmy o rodzinę!” – jest szczególnie aktualne w dzisiejszych asertywnych czasach!