Najpierw na porannej Mszy św. celebrowanej w domowej kaplicy wszyscy domownicy modlili się w intencji mieszkanek i opiekunek rodzinki, a potem radośnie świętowali ten wyjątkowy dzień przy starannie przygotowanych stołach z deserowym menu. Uczestniczyła w tym święcie s. Damaris Małgorzata Kałdowska, dyrektor tego domu, wraz z pracowitym personelem rodzinki. Wszyscy podopieczni cieszyli się przede wszystkim z faktu, że mają zapewnione bezpieczne, dobre warunki, traktowanie, stałe miejsce dozgonnego bytu wraz z właściwą opieką lekarsko-pielęgniarską.
Mieszkanki domu spontanicznie wyrażały swoje przywiązanie do sióstr benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego, które niestrudzenie kierują tą placówką opiekuńczą od 1949 r., a więc nawet w czasach stalinowskich nie pozbawiano kierownictwa domu zakonnic zgromadzenia powołanego przez sługę Bożą matkę Wincentę Jadwigę Jaroszewską (1900-37). Nie mogło być inaczej, skoro ten dom, w nadgranicznym Moryniu, zbudowany z czerwonej cegły i granitu, powstał jeszcze w roku 1874 jako Zakład Opiekuńczy z inicjatywy doktora prawa Christiana Friedricha Kocha. Początkowo w nim znajdowało schronienie 80 sierot. Fundator domu, którego popiersie z brązu stoi przed okazałym gmachem, w testamencie napisał: „Pragnę, by dom ten służył przez wszystkie lata dzieciom nieszczęśliwym i sierotom”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Zgodnie z wolą Kocha, spełniał przez dziesiątki lat swoją wychowawczo-opiekuńczą służbę wobec dzieci upośledzonych umysłowo w różnym stopniu.
Właścicielem domu wraz z zapleczem jest Starostwo Powiatowe w Gryfinie, na którego obszarze funkcjonuje ta dobroczynna placówka, będąca największym pracodawcą w Moryniu. Według obecnych przepisów, powiat co pięć lat ma możliwość powierzenia na nowo zadania prowadzenia domu Zgromadzeniu Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego.
W ostatnich latach Dom Pomocy Społecznej w niewielkim Moryniu zmienił swój charakter, stając się dożywotnim schronieniem dla 120 niepełnosprawnych intelektualnie osób dorosłych.
Dalej kontynuowana jest cierpliwa praca terapeutyczno-opiekuńcza według systemu rodzinkowego, zalecanego przez największą polską samarytankę Matkę Wincentę.
To właśnie ona prosiła swoje duchowe córki, czyli benedyktynki samarytanki: „Musimy mu zastąpić matkę… Nie tylko dać kawałek chleba, ale wczuwać się w jego radość i smutek, musimy poznać jego życie. I dlatego system rodzinkowy musi się rozwijać”.
Reklama
Są zatem matkami także dla dorosłych podopiecznych, które na podstawie decyzji lekarskich znalazły w Moryniu swój dom. Ta 120-osobowa społeczność żyje w dziewięciu rodzinkach (osiem to same kobiety w wieku powyżej 18 lat, jedna rodzinka ma charakter męski, ustanowiona tylko dla siedmiu mężczyzn). W każdej rodzince kilkunastoosobowa grupa mieszkańców ma wszystko, co konieczne do trwania w domowej, rodzinnej atmosferze: sypialnie dwu- lub trzyosobowe, jadalnia, kuchnia, łazienka, pomieszczenia gospodarcze.
Wystrój tych izb – wielobarwny, pobudzający do optymizmu, przypominający mieszkanie lub dom z dzieciństwa. Zawsze mogą liczyć na wieloraką pomoc pielęgniarek lub opiekunek. Są tutaj również osoby leżące, o które szczególnie troszczą się opiekunki. W porze posiłków są karmione indywidualnie. Nieraz tylko łzy w oczach leżących osób są wyrazem wdzięczności za tę nieustanną służbę przy ich łóżkach.
– Dawniej w tym domu było nawet siedemnaście sióstr – przypomina s. Damaris. – Obecnie z powodu znacznego zmniejszenia się powołań i powstawania nowych placówek w naszym zgromadzeniu w moryńskim domu jest nas tylko trzy: pielęgniarka – siostra Adriana, opiekunka – siostra Weronika i ja. Wspiera nas w tym trudzie służebnym 80 pracowników świeckich, coraz bardziej rozumiejących charyzmat naszej posługi. Staramy się, aby personel domu stanowił jedną rodzinę samarytańską.
Reklama
Justyna pozbawiona miłości rodzicielskiej przez jakiś czas była wychowywana przez swoją babcię, była w domu dziecka, ale najbardziej cieszy się, że Pan Bóg przyprowadził ją do spokojnego domu kierowanego przez Zgromadzenie Sióstr Samarytanek. Najbardziej lubi fotografować swoim telefonem (jak to nastolatka). Z wielką satysfakcją pochwaliła się, że ostatnio nawet zrobiła sobie zdjęcie z Prezydentem Rzeczpospolitej Andrzejem Dudą, gdy wraz z innymi mieszkankami domu i siostrą dyrektor brała udział we Mszy św. na wojskowym cmentarzu w 72. rocznicę bohaterskich walk w Siekierkach nad Odrą.
Justyna mocno przytula się do siostry dyrektor, bo głód miłości matczynej ciągle u niej dominuje nad innymi uczuciami.
Nie inaczej bywa w pozostałych rodzinkach (każda ma swego Bożego patrona), w których panie – choć pełnoletnie, a niektóre nawet w wieku emerytalnym, łakną dobrego słowa z ust siostry, serdecznego uścisku czy choćby życzliwego spojrzenia.
Sławek swoje lata szkolne spędził w specjalnym ośrodku wychowawczym prowadzonym przez Braci Szkolnych w Częstochowie, w którym pracowały też siostry samarytanki. Dzięki nim, gdy uzyskał pełnoletniość, przeniósł się do rodzinki męskiej w Moryniu.
– Jestem ministrantem, nie tylko w naszym domu, ale także w kościele parafialnym w Moryniu – dumnie opowiada Sławomir. – W czasie Drogi Krzyżowej w naszym miasteczku niosłem dużą świecę, bacząc, by nie zgasła. Chętnie uczestniczę w różnych pielgrzymkach, jak choćby w Krakowie w czasie Światowych Dni Młodzieży, na corocznych czuwaniach młodych w Lednicy i w wielu innych. Dzięki takiej religijnej obecności wszędzie czuję się coraz lepiej i integruję się ze zdrowymi, pełnosprawnymi. Na swoje imieniny zamówiłem nawet Mszę św. w naszym kościele, no i przyszedłem zaprosić siostrę dyrektor, naszą duchową matkę.
Reklama
Ktoś inny wspomina pobyt w Moryniu Marka Dąbrowskiego, wielokrotnego mistrza świata w rajdach motocyklowych, który uczestniczył też we Mszy św. polowej, budząc tym większy podziw zebranych na niej mieszkańców domu. Ten ceniony sportowiec zorganizował również materialne wsparcie dla podopiecznych samarytanek. S. Małgorzata Kałdowska nie ukrywa, że powołanie zakonne zawdzięcza atmosferze religijnej swojego domu rodzinnego: – Gdy miałam pięć lat, zmarł mój ukochany tato. Miałam jeszcze dwie siostry i dwóch braci. Cały ciężar utrzymania nas spadł na mamę. Wprawdzie wyszła powtórnie za mąż, ale po sześciu latach sakramentalnego małżeństwa Bóg ją ponownie doświadczył, bo ojczym zmarł. Innym krzyżem dla naszej rodziny była nagła śmierć mojego najmłodszego brata, odbywającego zasadniczą służbę wojskową. Mój starszy brat Grzegorz został księdzem Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny. On swoim wewnętrznym szczęściem wskazał mi, iż ideału wśród ludzi nie znajdę; jedynym jest sam Jezus Chrystus. Jedna z koleżanek zaprosiła mnie na pierwsze w życiu rekolekcje, które prowadziła siostra ze Zgromadzenia Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego. Zachwyciły mnie swoją trudną, ale niezwykle piękną misją. Zapragnęłam zajmować się tymi, którzy potrzebują jeszcze więcej miłości – dziećmi i młodzieżą niepełnosprawną. Tym bardziej, że jako świecka osoba marzyłam o tym, aby pomagać innym i zostać pielęgniarką. Benedyktynką samarytanką jestem już trzydzieści lat. Przedtem pracowałam w różnych placówkach jako opiekunka i wychowawca, a przez ponad osiem lat dane mi było prowadzić podobny dom dla blisko setki chłopców niesprawnych intelektualnie na Mazowszu.
Tamże w roku 2009 za swoje apostolstwo wśród cierpiących została wyróżniona przez ówczesnego Prezydenta RP Złotym Krzyżem Zasługi.
Rok temu wraz ze wspólnotą zakonną odebrała z rąk Metropolity Szczecińsko-Kamieńskiego zaszczytny Dyplom Benemerenti (co znaczy – dobrze czyniący) dla sióstr swego zgromadzenia za wieloletnie poruszające świadectwo dzieła miłosierdzia łączące najpiękniejsze i najbardziej wzniosłe poruszenia ludzkiego serca z praktyczną troską o niepełnosprawnych intelektualnie i fizycznie.
Reklama
Z drobnej postaci s. Damaris emanuje wielka energia życia, chęć bycia z wszystkimi i z każdym osobiście (co zauważalne jest w jej codziennym życiu, a wyjątkowo w tych ważnych chwilach takich jak choćby w czasie Wigilii Bożego Narodzenia, śniadania wielkanocnego czy też imienin, gdy każdej składa życzenia dobra). Zwraca uwagę, by wszyscy realizowali się w rozmaitych grupach terapeutycznych. W domu jest kilka terapii, które proponują różne zajęcia: jedni więc lubią malować, inni wyszywać, a jeszcze inni fotografować. Ktoś uczy się obsługi komputera, inny śpiewu lub języka angielskiego… Poddają się też specjalnie dobranym ćwiczeniom rehabilitującym ciała w formie indywidualnej i zespołowej. Wyjeżdżają na bardzo różne spotkania, festiwale, zawody… Co roku w czerwcu organizowane są również imprezy integracyjne na terenie domu: EURO MORYŃ, RIO, w ubiegłym roku RABAN w MORYNIU – ŚDM (to był taki „mały Kraków”). Obecnie moryński DPS przygotowuje spotkanie misyjne „Tańcem przez świat”.
Codziennie ponad trzydziestu mieszkańców domu bierze udział w porannej Najświętszej Ofierze, znajdując w kaplicy uzdrawiający spokój i niewidoczne spojrzenie samego Chrystusa.
W moryńskim domu nikt nie może czuć się samotny.
– Nikt z nas nie żyje dla siebie – podpowiada s. Damaris – czy to w rodzinie zakonnej, czy w małżeństwie bądź rodzinie naturalnej, zawsze służymy innym. Kochając innych zapewniamy przez to sobie szczęście. Egoizm zamyka nas przed bliźnimi.
Człowiek rodzi się w domu i od miłości domowników jest zależny jego dalszy los. Pragnienie domu jest szczególnie wyczuwane przez słabych intelektualnie i fizycznie. Wszyscy idziemy do domu Ojca, o czym tak często mówił największy z Polaków – św. Jan Paweł II.