Życzliwi recenzenci już napisali, że jest to publikacja skazana na sukces, że stanie się jedną z najważniejszych publikacji tego gatunku, które w ciągu minionych dwu dekad – trzeba to przyznać: w obfitości – ukazywały się na polskim rynku. Internetowi hejterzy natomiast, oczywiście anonimowi, nie szczędzą wylewania żółci, a swoje opinie mieli zapewne ugruntowane, zanim jeszcze Jarosław Kaczyński podjął decyzję o napisaniu swej autobiografii politycznej, czyli wydanej latem tego roku przez Wydawnictwo Zysk i S-ka książki pt. „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC”. Niełatwa to lektura, bo każe śledzić skomplikowane meandry polityki schyłku PRL i pierwszej dekady III RP. Sam autor przyznaje, że bieg niektórych, wtedy wyglądających na nielogiczne, zdarzeń rozszyfrowuje dopiero z perspektywy czasu.
Znaczenie zaciśniętej pięści
Reklama
Opowieść polityczna Jarosława Kaczyńskiego rozpoczyna się od całkiem zabawnych wspomnień o tym, jak to z grupą dzielnych „opozycjonistów” podczas wyborów przestawiał strzałki do lokali wyborczych, tak aby prowadziły do publicznego szaletu... Ale było też już poważne opozycyjne zaangażowanie, acz nie w kategoriach jakiegoś doraźnego protestu – zaznacza gwoli rzetelności – udział w Mszach św. na Tysiąclecie Chrztu Polski. „Kierowaliśmy się z Leszkiem poczuciem obowiązku” – podsumowuje zaangażowanie w marcu 1968 r., gdy obydwaj bracia brali udział w strajku na Uniwersytecie Warszawskim; opowiedzieli się po stronie „michnikarzy”, choć nie wszystko w tym proteście im się podobało, np. symbol zaciśniętej pięści, czyli pozdrowienie niemieckich komunistów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Może z wrodzonej przekory, ale zawsze czułem, że komunizm upadnie” – pisze Jarosław Kaczyński, wspominając lata 60. ubiegłego wieku i swoje pierwsze refleksje polityczne o stanie Polski. Ciekawy jest jego opis wynikający z pobytu na przymusowym – w ramach kary za Marzec ’68 – studenckim turnusie hufca pracy w 1969 r. w Karlinie, gdzie bodaj po raz pierwszy przyglądał się z bliska gospodarce komunistycznej, gnuśności życia na polskiej prowincji. Może właśnie wtedy dostrzegł, że nie ma innej drogi, jak walka z komuną, która zanim upadnie, wyniszczy kraj do cna. W tej kwestii był odmiennego zdania niż większość rodzącej się w owym czasie opozycji, a nawet jego ulubiony profesor i opiekun pracy doktorskiej Stanisław Ehrlich, który dowodził, że mimo wszystko „w mechanizmach państwa komunistycznego, czyli PRL, istnieją pewne elementy społecznej dynamiki prowadzące do przekształceń”.
Czas wyraźnie wyartykułowanego indywidualnego sprzeciwu nadszedł w 1975 r., gdy w celu umocnienia przewodniej roli PZPR pojawił się gierkowski pomysł zmiany konstytucji. W proteście Jarosław Kaczyński wystosował wtedy list do Sejmu. „Napisałem go – zaznacza w książce – dodając kilka słów o nierównouprawnieniu katolików w Polsce”.
W strukturach opozycji
Reklama
Niełatwo było o pracę w Warszawie dla świeżo upieczonego doktora prawa, zwłaszcza że nie ukrywał on swoich niepoprawnych przekonań. Dzięki prof. Andrzejowi Stelmachowskiemu dostał ją w filii UW w Białymstoku. A dzięki temu zesłaniu poznawał podobnych zesłańców – wśród nich Jadwigę Staniszkis – były więc ciekawe rozmowy przy możliwie najtańszych obiadach w białostockim „Hortexie”. Było też poznawanie humorystyczno-absurdalnych mechanizmów władzy na głębokiej prowincji, podczas wyjazdów z Białegostoku w teren, do „filii filii”. Na stronach tej książki znajdujemy wiele refleksji także z późniejszych podróży autora po Polsce, które – jak zapewnia – zawsze sobie bardzo cenił. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że z owych podróży powoli wyrastał późniejszy program polityczny.
Dokładnie w 28. urodziny (18 czerwca 1977 r.) Jarosław Kaczyński nawiązał współpracę z Biurem Interwencyjnym KOR, gdzie współpracował głównie z Zofią Romaszewską. Ale – zaznacza – działalność opozycyjna nie sprowadzała się wyłącznie do działań interwencyjnych (czyli do rozjazdów po Polsce w sprawach krzywdzonych robotników), były także akcje rozrzucania ulotek czy zbierania podpisów (np. w sprawie nadawania przez radio i telewizję audycji religijnych).
Był to czas inicjatyw, intensywnych dyskusji i sporów na opozycyjnych zebraniach; Kaczyński wspomina np. rozbieżność zdań co do przyszłych skutków wizyty Ojca Świętego w 1979 r. czy też co do możliwości rozmów z władzą. Przedstawiając całą galerię dobrze znanych nam dziś postaci, szczególnie ciepło i z szacunkiem pisze o Jacku Kuroniu (którego poznał w 1977 r. na naradzie u Piotra Naimskiego): „Bezsprzecznie był najwybitniejszą postacią opozycyjnej lewicy, urodzony gawędziarz, wymagający dyskutant”.
Swoje zaangażowanie w opozycji KOR-owskiej Kaczyński podsumowuje następująco: „Było ciekawie, ale mimo wszystko obco. Poczucie obcości wobec ludzi lewicy KOR-owskiej towarzyszyło mi cały czas”. I było tym trudniej, że – jak pisze – nie miał lewicowych poglądów i zachowywał dystans wobec postkomandosów.
Reklama
Jesienią 1979 r. przeszedł do zdecydowanie prawicowego i katolicko zorientowanego środowiska „Głosu” (Antoniego Macierewicza), do którego wkupił się polemiką z artykułem Adama Michnika „Gnidy i anioły” (który z kolei był odpowiedzią na Piotra Wierzbickiego „Traktat o gnidach”); w tym tekście ostro polemizował ze złudzeniami co do istoty komunizmu. A takie złudzenia mieli wówczas prominentni przedstawiciele lewicowej opozycji. „Jeżeli ktoś sądzi – pisze dziś Kaczyński – że spór rozpoczęty w 1990 r. nie miał głębszych korzeni, niech przeczyta ten artykuł”.
Gnuśne lata 80.
30-31 sierpnia 1980 r. w Pałacu Mostowskich, potem poczucie triumfu i smak zwycięstwa z powodu podpisania w Gdańsku Porozumień Sierpniowych. „Następnego dnia wspólnie z Antonim Macierewiczem i Piotrem Naimskim pielgrzymowaliśmy po mieście – wspomina Jarosław Kaczyński – potem w wielkim tłumie w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej, gdzie doradcy strajku opowiadali o stoczni. Potem praca, wspólnie z Janem Olszewskim, w punkcie konsultacyjnym przy Bednarskiej (który później przekształcił się w Ośrodek Badań Społecznych Regionu Mazowsze) i status doradcy Regionu Mazowsze NSZZ «Solidarność». I znów niekończące się debaty, dyskusje, spory. I – pierwsze kłopoty z Lechem Wałęsą, z którym mocniej osadzony w gdańskim środowisku brat Leszek nie miał wtedy najlepszych stosunków. Już po kilku miesiącach – pisze Kaczyński, uznany wtedy za czarnowidza – widać było, że sytuacja zmierza do wewnętrznej okupacji, że PZPR ma realną siłę w koszarach i komisariatach”.
Zamiast internowania – przesłuchanie. Odmowa podpisania „lojalki” (później ją dość nieudolnie sfabrykowano). Gdy w październiku 1982 r. brat Leszek wyszedł z internowania, nawiązał kontakt z Lechem Wałęsą; skonfliktowani przed 13 grudnia teraz zapomnieli o sporach. Jarosław także zaczyna współpracować ze środowiskiem tworzącym się wokół Wałęsy. Wszyscy zastanawiają się, co robić.
Reklama
Opis ówczesnych działań przedstawiony w książce jest szczegółowy, pokazuje ogromną zawiłość gry prowadzonej przez wspieranych przez Kościół ludzi „Solidarności” – wtedy jeszcze działających jako tako zgodnie – z wciąż mocno okopaną komunistyczną władzą: „Władza była tak skonsolidowana, że przełamać ją można było tylko zbrojnym wystąpieniem. Takich możliwości wtedy nie było”.
Fenomenem stanu wojennego były Msze św. za Ojczyznę, które zaczęto odprawiać w kościele pw. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu jeszcze przed 13 grudnia, od października 1981 r. Ks. Jerzy Popiełuszko fascynował zebranych, mówił prawdę o sytuacji, w której znalazło się społeczeństwo, naród, Polska... Jednak – konstatuje dziś Kaczyński – warto się wciąż zastanawiać, ile z tamtej fascynacji pozostało. Pogrzeb ks. Popiełuszki zgromadził wielkie rzesze. Ludzi było bardzo dużo, ale – książka Kaczyńskiego jest wprost przepełniona analizami politycznymi, lecz nie brak w niej drobnych, czasem humorystycznych, czasem smutnych jak to spostrzeżeń – „trudno było też nie zauważyć, że po jakichś dwóch godzinach uroczystości zaczęto wychodzić. Krótko mówiąc, obiad najważniejszy. Ta postawa drogo miała nas kosztować i ciągle kosztuje”.
Zagadki czasu przełomu
Reklama
W książce mamy drobiazgowy opis sporów toczących się w łonie coraz bardziej różnicującej się opozycji w schyłkowym okresie władzy komunistycznej (po amnestii w 1986 r.). Szło o sposób gry o władzę, pomysły alternatywnych rozwiązań, zastanawianie się, jak ta nowa Polska ma wyglądać. „Brakowało wizji – pisze Kaczyński – Leszek i ja mieliśmy kilka pomysłów skierowanych w przyszłość. Pierwszym było zbudowanie sojuszu między podziemną «Solidarnością» a Kościołem. (...) Proponowany przez nas program Związku podejmował choćby takie sprawy, jak ochrona życia. W jego przygotowaniu uczestniczył Jan Olszewski. (...) Większość TKK (Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Soolidarność” – przyp. red.) nie zgodziła się na ochronę życia. Inny nasz pomysł to ruch równouprawnienia katolików”.
Kaczyński po kronikarsku przytacza fakty, nazwiska, sekwencje zdarzeń, nastroje, podejrzenia (które później miały się sprawdzić), swą polityczną analizą nicuje rozgrywki toczone wówczas wewnątrz szeroko pojętej opozycji. Zwraca szczególną uwagę na destrukcyjną rolę ambicji wielu bohaterów czasu „przejmowania władzy”, ale też na gnuśność społeczeństwa, na „słabo przebiegający proces oddolnego tworzenia «Solidarności»”. To, co działo się u schyłku lat 80. – wspomina swe ówczesne niepokoje – było „szczególnie korzystne dla uwłaszczającej się wtedy nomenklatury”, a być może można było temu zapobiec już wtedy. Jednak ci, którzy dostrzegali to wiszące nad Polską zagrożenie, ciągle byli zbyt słabi.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Tym więcej zaskoczeń i zdziwień. „Zacząłem mimo wszystko brać udział w posiedzeniach okrągłostołowego zespołu politycznego, gdzie przeżyłem zaskoczenie – pisze Jarosław Kaczyński. – Otóż okazało się, że niemała część zgromadzonych tam intelektualistów i działaczy miała wiedzę na temat mechanizmów demokracji na poziomie «telewizyjnym»”.
Reklama
Wtedy – dziś przyznaje, że błędnie – uważał, iż nikt przy zdrowych zmysłach nie może traktować „okrągłego stołu” jako aktu założycielskiego nowego ustroju. Transformacja ustrojowa lat 90. potwierdziła ten błąd w ogólnie panującym myśleniu. Opisując ją z dzisiejszej perspektywy (i większej wiedzy o faktach), Kaczyński w istocie dowodzi, jak wiele szans z premedytacją zostało straconych, jak bardzo wszystko, co się działo w sferze polityki, było podporządkowane głównie konserwowaniu „starego”, przede wszystkim dobra już uwłaszczonej i pławiącej się w dobrobycie, czującej się bezpiecznie komunistycznej nomenklatury, która nie bez satysfakcji przyglądała się bojom toczonym między sobą przez dawnych opozycjonistów. I przygląda się do dziś...
Wiele miejsca w książce zajmuje analiza roli Lecha Wałęsy w tworzeniu takiego a nie innego kształtu III RP. Jej autor – należący przez pewien czas do najbliższego otoczenia prezydenta Wałęsy – wychwytuje wszystkie, delikatnie mówiąc: niejednoznaczności postawy solidarnościowego prezydenta, wskazujące na to, co zostało ujawnione znacznie później (czyli uwikłanie Wałęsy we współpracę z komunistyczną SB).
Marzenie o chadecji
„Porozumienie przeciw monowładzy” to w istocie książka o tym, jak trudno było w pokomunistycznej Polsce zbudować silną partię prawicową, zakorzenioną w konserwatywnych wartościach, które w Polsce w szczególny sposób wiążą się z katolickością i instytucją Kościoła. Od pierwszych jej stron obecny jest wątek przywiązania autora do religii, choć w wielu miejscach przyznaje się też do błędu politycznego ignorowania znaczenia niektórych instytucji kościelnych, przede wszystkim Radia Maryja.
Trudno powiedzieć, kiedy pojawia się to konkretne marzenie polityka Jarosława Kaczyńskiego o stworzeniu w Polsce silnej partii chadeckiej. „Wiele elementów myślenia solidarnościowego miało dla mnie charakter bliski wczesnej, powojennej chadecji – pisze w swej książce. – (...) Wreszcie całe życie byłem wierzącym i praktykującym katolikiem. (...) Moja chadeckość była jednak różna od tej, którą reprezentowali ludzie od lat związani z koncesjonowaną działalnością katolicką (...)”.
Reklama
Utworzone w 1990 r. Porozumienie Centrum nie było pierwszą partią wywodzącą się z pnia solidarnościowego i aspirującą do bycia chadecją, wcześniej powstało Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, cieszące się większym zaufaniem i wsparciem Kościoła, nad czym Jarosław Kaczyński bardzo ubolewał. Doszło nawet do bardzo ostrej rywalizacji między tymi partiami.
PC od początku mocno akcentowało potrzebę dekomunizacji i lustracji, potrzebę zbudowania nowego aparatu państwowego łącznie z jego nową legitymizacją, ale wtedy nie udało się wywołać na ten temat nawet cienia debaty publicznej, ponieważ tzw. wolne media od samego początku po prostu ignorowały tego rodzaju poważne tematy. Od początku też zajęły się metodycznie krytyką wszelkiej „prawicowości”. Szydzono zarówno z PC, jak i ZCHN, tak jak dziś szydzi się z PiS. Wtedy odgórnie i na ślepo „zadekretowano” koniec historii, triumf państwa liberalnego, koniec politycznych podziałów i niepotrzebność jakichkolwiek partii. A dziś? Nadal niektórym partiom odmawia się racji bytu. A więc nadal pozostaje jedynie monowładza, oczywiście ta jedynie słuszna i poprawna politycznie? Przewrotnością jest to, że teraz to Jarosławowi Kaczyńskiemu zarzuca się parcie do monowładzy.
Książka Jarosława Kaczyńskiego „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC” to z pewnością nie tylko i nie przede wszystkim historia jednej partii. To do granic bólu wnikliwa, krytyczna historia polityczna Polski ostatnich dziesięcioleci XX wieku.