MONIKA JAWORSKA: – Czym dla Siostry jest życie konsekrowane?
S. DARIA DOBROWOLSKA: – Najprościej mówiąc, to ciągły, radykalny wybór miłości. Odpowiadam na Boże zaproszenie i wybieram Jezusa całkowicie, przy tym jeszcze bardziej kochając innych. Warto podkreślić, że inicjatywa w powołaniu należy do Boga, nie do człowieka. Powołanie jest drogą, którą wciąż na nowo odkrywamy, bo Jezus działa nieustannie, nie tylko w momencie ostatecznej decyzji, ale pozwala nam siebie odkrywać na nowo każdego dnia. Miłość jest ciągle świeża, a nasze życie skoncentrowane na radykalnej miłości. Bywa, że ludzie patrzą na mnie jak na osobę, która coś w życiu straciła. Ale to nie jest tak. W życiu konsekrowanym – owszem – z czegoś się rezygnuje, ale zauważmy, że tak samo jest w małżeństwie – też się rezygnuje z pewnych rzeczy. Jeśli coś wybieram, to rezygnuję z czegoś innego, nie mogę mieć wszystkiego, choć paradoksalnie mam wszystko. Trzeba się na coś zdecydować.
– Jak konkretnie w życiu serafitek przejawia się ten radykalny wybór miłości?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Zgromadzenie Córek Matki Bożej Bolesnej, czyli siostry serafitki, na terenie naszej diecezji mają domy w Hałcnowie, Oświęcimiu, Bielsku-Białej, Żywcu, ale można nas spotkać wszędzie. Ja obecnie mieszkam w Żywcu, katechizuję w szkole. Zgromadzenie powstało w 1881 r. Jego początki związane są z zaborem rosyjskim, gdzie nasza matka założycielka, bł. Małgorzata Łucja Szewczyk razem z siostrami zajmowała się starszymi osobami. Gdy Matka przeniosła się do Galicji, nasze zgromadzenie zajęło się też opieką nad dziećmi. Po prostu najpełniej realizujemy się w służbie najuboższym braciom Chrystusa we wszystkich wymiarach tego ubóstwa. Ubóstwo dotyczy nie tylko sfery materialnej, przejawia się np. w pragnieniu bycia kochanym, co dostrzegamy np. u odrzuconych dzieci. Dlatego można nas spotkać w różnych miejscach, przede wszystkim w domach pomocy społecznej, domach dla dzieci niepełnosprawnych, w szkołach, w zakrystii, w przedszkolach, kuchniach dla ubogich. Zadaniem serafitek jest „być blisko” Boga i drugiego człowieka, żeby ten człowiek doświadczył, że jest ważny, że w tym momencie jestem dla niego, a on dla mnie. Jezus taki był, taki jest: bliski, czuły. Maryja Bolesna, która jest Patronką naszego Zgromadzenia, pokazuje nam swoim życiem tę bliskość. Dlatego w szkole nie patrzę na ucznia tylko jak na kogoś, kto ma się czegoś nauczyć, ale jak na człowieka, który przychodzi z konkretnego środowiska, być może przeżył coś trudnego i dlatego jest teraz taki, a nie inny. W pracy katechetycznej czy w indywidualnych rozmowach staram się pokazać młodym, że są kochani i przyjęci w tej chwili swojego życia, w jakiej są obecnie. Moim pragnieniem jest, by młodzi ludzie odkrywali żywego Boga w swoim życiu, który jest dobry, pragnie ich szczęścia, i by żyli na 100% twórczo i z pasją.
– Jak się pracuje Siostrze z młodzieżą?
– Bardzo dobrze. Lubię to, co robię, i sama mogę się wiele nauczyć od młodzieży. Moje doświadczenie bycia z młodymi pozwala mi wysnuć taki wniosek: dzisiaj w pracy z młodzieżą trzeba być czujnym. Nie można zatrzymywać się w drodze, pracować utartymi schematami i wyrażać opinii stworzonych kilka lat temu.
– Czego dziś młodzież oczekuje od katechety, zwłaszcza jeśli jest nim siostra zakonna?
– Młodzież, którą spotykam, oczekuje uśmiechu, przyjęcia, zrozumienia, jasnych zasad i tego, byśmy w nich wierzyli. Dzisiaj wielu młodym podcina się skrzydła, nie stawiając im wymagań, nie podnosząc poprzeczki, nie pokazując, że mogą więcej, mocniej i że są do tego zdolni. Młodzi, z którymi jestem na co dzień, oczekują, bym pokazała im Jezusa własnym życiem. Współcześnie bardziej trafia się do nich przez osobiste relacje. Ludzka twarz Jezusa w nas, trafia do młodych. Codziennie modlę się za swoich młodych i ich rodziny, by Bóg mnie do nich poprowadził tak, jak On chce.
– Do młodych chyba współcześnie trudno trafić, dlatego że niekiedy mają wypaczony obraz Kościoła...
Reklama
– Młodzi z różnych powodów mają wypaczony obraz Kościoła i to często nie jest ich wina. Naprawdę możemy uderzyć się w pierś, bo my, dorośli, pokazujemy im Kościół taki wypaczony. Kiedy słucham moich młodych, a zapewniam, że nie robię tego bezkrytycznie, to sama się dziwię, że oni jeszcze nie stracili wiary. A przecież bardzo potrzebujemy młodych, może bardziej niż oni nas.
Młodzi są nam bardzo potrzebni, ponieważ oni wyrywają nas z duchowego marazmu, z utartych schematów, ciepłych bamboszy i przyzwyczajeń, które urosły do rangi dogmatów. Zadają nam niewygodne pytania, albo takie, których się boimy i czasami na nie różnie odpowiadamy, albo nie odpowiadamy, udając, że ich nie słyszymy. A oni proszą nas w nich o jasne życie, o przejrzystość, bo chcą zobaczyć żywego Boga. Oni nie proszą nas o idealność, doskonałość, nieomylność. Proszą nas o Ewangelię, którą chcą odkryć w naszym życiu. Oni chcą zobaczyć, czy naprawdę da się żyć dzisiaj Ewangelią. Marzy mi się Kościół będący domem, w którym najpierw jest się przyjmowanym, a nie osądzanym. W wielu miejscach zapewne tak jest, ale chciałoby się więcej. Cóż powiedzieć, kocham ten mój Kościół, ale marzy mi się jeszcze więcej. Ale najlepiej to zacząć od siebie.
– Młodzież zagrała w projekcie edukacyjnym „M jak szaleństwo”. W jaki sposób udało się zachęcić młodych do udziału w filmach?
– Nie musiałam zbytnio nikogo zachęcać. Z większością młodzieży, którą zaprosiłam do projektu, pracuję od 5 lat. Mam na myśli oazę młodzieżową przy parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Żywcu. To nie jest tylko wspólna praca. To są relacje, które nas łączą, mnóstwo spędzonego ze sobą czasu, kawał historii, który razem przeżyliśmy. Tworząc scenariusze do filmów miałam w głowie konkretne osoby. Właściwie role były pisane dla nich. Podczas kręcenia zdjęć nieraz można było usłyszeć z ich ust: „Siostro, to cała jestem ja!”. W filmie grała nie tylko młodzież, ale także ich rodzice. To jest największa moja radość, że całymi rodzinami zaangażowaliśmy się w to dzieło. W filmach wnętrza domów to domy naszych rodzin oazowych. Zagrała również młodzież z żywieckich szkół średnich oraz chłopcy z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Bielsku-Białej, gdzie uczy ks. Mateusz Dudkiewicz – prezes Fundacji „Luce”, który jest pomysłodawcą projektu.
– Skąd w ogóle pomysł na zrealizowanie takiego projektu?
Reklama
– Ks. Mateusz Dudkiewicz wiedząc, że pracuję z młodymi ludźmi, zadzwonił do mnie z propozycją zrobienia filmu o świętych. Zależało mu, aby pokazać świętych współcześnie, żeby oni nie byli tacy polukrowani. Zaproponował mi, abym napisała scenariusz, zajęła się reżyserią, a on się zajmie kwestią finansową. Powstały więc 3 filmy krótkometrażowe – każdy w 2 wersjach: dokumentalnej i fabularnej. Wybraliśmy konkretnych świętych i błogosławionych, którzy są związani z Podbeskidziem. Nasza założycielka bł. Matka Małgorzata Łucja Szewczyk działała w Oświęcimiu, Hałcnowie, Żywcu, a św. Jan Sarkander w Skoczowie. S. Sancja Szymkowiak jest związana bardziej z Poznaniem, ale wybraliśmy ją dlatego, że jest patronką studentów. Marzymy, aby zrealizować filmy też o innych świętych z diecezji: św. Maksymilianie, Janie Kantym, Edycie Stein, Melchiorze Grodzieckim. Filmy są dostępne na naszej stronie mjakszalenstwo.pl/filmy/. Chcemy także, aby płyta CD z projekcją trafiła do bielsko-żywieckich katechetów. Zależy nam, żeby to dotarło do młodzieży i stało się początkiem dyskusji.
– Jaki cel przyświecał zrealizowaniu tych filmów?
– Pomyśleliśmy, że dobrze też pokazać, że święci żyją dzisiaj pośród nas. Napisałam scenariusze i dałam je młodym aktorom, by je zweryfikowali. Filmy zyskały ich aprobatę i sprowokowały do dyskusji. Bo taki był nasz zamysł. Oglądam i zadaję sobie pytania: „O co tej kobiecie chodziło?”. To ważne, że rodzą się pytania. Nie chcieliśmy, aby te filmy były tego typu: fajne, ładne. Nie. Tym bardziej, że Ewangelia też nie jest fajną i przyjemną bajką, ale wymaga od nas radykalnych odpowiedzi. Jezus też musiał podejmować wybory, spotykał się z różnymi sytuacjami. My Ewangelię trochę spłyciliśmy, a ona nie jest cukierkowa.
– Filmy traktują o osobach konsekrowanych, o dwóch siostrach serafitkach, a także o świętym kapłanie. Co chcieliście widzom przez to pokazać?
– Chcieliśmy pokazać, że święty to nie jest ktoś, kto zna na wszystko odpowiedzi. W filmie o Janie Sarkandrze – w wersji fabularnej – gdy się go pyta kolega: „Jak pomożemy?” On odpowiada: „Jeszcze nie wiem”. Im dłużej pracowaliśmy nad świętymi, tym bardziej widzieliśmy ich ludzkie twarze, wybory, problemy.
Chcieliśmy też pokazać, że nie ma takiej sytuacji, w której człowiek nie mógłby wybrać inaczej. U s. Sacji widać, że Bóg nam niczego nie zabiera, ale wszystko nam daje. A u Jana Sarkandra ważna była wartość słowa. Dziś dajemy słowo i za chwilę go zmieniamy, a on dał słowo i pozostał temu wierny. Poza tym Sarkander zmagał się z rozeznawaniem powołania. Zrezygnował ze studiów teologicznych. Prawdopodobnie ożenił się, ale żona mu zmarła. I znów wrócił na teologię. Ale nie było tak, że sobie usiadł i powiedział: „Będę księdzem”. Czasy, w których żył, były czasami, kiedy trzeba było się jasno opowiedzieć, co wybieram. Życie świętych nie było takie proste. Mimo to byli Bożymi szaleńcami, bo pośród zawirowań potrafili wybrać Bożą propozycję. Po prostu – zaufali Bogu nawet wtedy, kiedy wiązało się to ze śmiercią. I o tym warto ciągle przypominać.