Miał to być zwyczajny kilkudniowy wyjazd na pielgrzymkę do Kalwarii Zebrzydowskiej. W podróż Wiktoria Charczenko zabrała więc jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystko zmieściło się w małym czerwonym plecaku i w jeszcze mniejszej niebieskiej torbie. Z Doniecka pielgrzymi wyjechali na początku lipca. Kiedy mieli wracać, w regionie wojna trwała już na całego. Mąż oraz 6,5-letni syn Wiktorii uciekli z mieszkania i schronili się pod Mariupolem. Mama została w rodzinnym domu w Ługańsku. Nie było z nią kontaktu, nie wiedziałam, czy żyje mówi „Niedzieli” pani Wiktoria i dodaje: Wtedy podjęłam decyzję, że zostanę przez jakiś czas w Polsce, żeby stąd nieść pomoc rodakom.
„Polska Gościnność”
Reklama
Z Kalwarii Zebrzydowskiej Wiktoria Charczenko przyjechała do Warszawy, gdzie w siedzibie Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski odnalazła ks. Leszka Kryżę TChr. Kapłan kierujący Biurem Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie poznał panią Wiktorię, gdy odwiedzał ukraińskie parafie prowadzone m.in. przez współbraci chrystusowców. Ks. Kryża od razu poprosił kobietę, aby pomogła przy organizacji akcji „Polska Gościnność”. Inicjatywa ta polega na tym, że zapraszamy do Polski głównie dzieci, ale także całe rodziny szczególnie doświadczone sytuacją wojenną na Ukrainie. Zależy nam bowiem na tym, żeby osoby te choć na trochę oderwały się od tragedii, jakiej doświadcza ich kraj mówi ks. Kryża.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zadaniem Wiktorii Charczenko jest odszukiwanie ludzi potrzebujących pomocy. W swojej pracy korzysta z osobistych kontaktów oraz z informacji, jakie otrzymuje od kapłanów posługujących na Ukrainie. Do tej pory z „Polskiej Gościnności” skorzystało 100 osób. Ale program trwa nadal. Pod koniec września jedna ukraińska rodzina przyjechała do Częstochowy, inne natomiast zakończyły swój pobyt w Koszalinie. A gotowość do przyjęcia kolejnych rodzin zgłosiło już następne 200 osób.
Co mówią przyjezdni? Są przybici życiem w ciągłym napięciu opowiada Wiktoria Charczenko i podkreśla: Kiedy z nimi rozmawiam, coraz częściej powtarzają, że tylko Pan Bóg wie, co będzie dalej. I jedynie w Nim pokładają nadzieję na zakończenie walk.
Oficjalnie w rejonie konfliktu obowiązuje zawieszenie broni. Ale rzeczywistość jest taka, że po jednej i drugiej stronie frontu stoją uzbrojeni żołnierze, którzy co rusz strzelają z karabinów, czołgów i dział. Pociski spadają też na mieszkania i domy. Burzone są fabryki, a samochody i autobusy ostrzeliwane. W takich warunkach nie da się normalnie żyć. Dzieci nie mogą chodzić do szkół, a dorośli do pracy. Rodziny nie mają pieniędzy ani na jedzenie, ani na opłatę rachunków.
Reklama
Sytuacja ludzi jest tragiczna mówi Wiktoria Charczenko i dodaje: Zburzone są mosty i drogi. W Doniecku ok. 60 proc. kopalni zostało zalanych wodą. W wielu miejscach poprzerywane są linie elektryczne i telefoniczne. Dopiero w ubiegłym tygodniu zadzwoniła do mnie mama, z którą od końca lipca nie miałam kontaktu. Powiedziała mi, że ulica, na której się wychowałam, jest całkowicie zniszczona przez bomby.
Posługa incognito
Kiedy zaczęły się walki w obwodach donieckim i ługańskim, wielu mieszkańców postanowiło przenieść się do zachodniej części kraju. Na ten krok zdecydowały się głównie osoby mające rodziny na terenach nieobjętych konfliktem. Z tymi, którzy zostali, postanowili zostać też katoliccy kapłani. Ale dzisiaj w większości parafii kapłanów już nie ma.
Do proboszczów z ostrzeżeniem, że będą więzieni, przychodzili nawet sami separatyści. Mówili im, że takie są rozkazy i że oni, choć nie chcą aresztować księży, będą musieli to zrobić relacjonuje „Niedzieli” biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej Jan Sobiło.
Separatyści nie kłamali. Dwóch kapłanów, którzy pozostali w parafiach, zostało porwanych. Bp Sobiło razem z przedstawicielami Konsulatu RP w Doniecku wynegocjował ich uwolnienie. To porwanie pozwoliło mi zobaczyć, że scenariusz tego konfliktu napisał zły duch niezgody, bo podziały są także w rodzinach, np. mąż opowiada się za Ukrainą, a żona popiera Rosję mówi bp Sobiło.
Przed wojną w obwodach donieckim i ługańskim działało 20 parafii rzymskokatolickich. Obecnie jest tylko jedna w Mariupolu. Fakt, że z innych parafii kapłani wyjechali, by nie stać się zakładnikami w rękach separatystów, w żadnym wypadku nie oznacza, że ustała ich praca duszpasterska.
Reklama
Księża cały czas są w kontakcie telefonicznym z wiernymi, którzy zostali na miejscu. A także z tymi, którzy przenieśli się na zachód kraju. Dzięki kapłanom posługującym na Ukrainie także warszawskie Biuro Pomocy Kościołowi na Wschodzie ma też lepsze rozeznanie w tym, komu i jaka pomoc jest potrzebna.
Media nie mówią o tym, ale kapłani nadal niosą posługę duchową na terenach objętych konfliktem. Jak to robią? Z powodu zagrożenia, które na nich czyha, nie czynią tego oficjalnie, lecz incognito. W ten sposób docierają wprost do rodzin, które prosiły o wizytę kapłana w domu mówi bp Jan Sobiło.
Doniecka Polonia
Wierni wyznania rzymskokatolickiego na wschodzie Ukrainy to mieszanka narodowościowa. Ważnym w niej składnikiem są osoby pochodzenia polskiego.
Co prawda oficjalne dane takie jak np. przeprowadzony na krótko przed wybuchem wojny spis ludności mówią, że w obwodach donieckim i ługańskim mieszka ponad 6,4 tys. Polaków, to zdaniem ekspertów liczba ta jest wielokrotnie wyższa. W Donbasie może być ok. 50 tys. osób pochodzenia polskiego uważa Jakub Wołąsiewicz, były konsul generalny RP w Doniecku. Według dyplomaty, różnice między danymi oficjalnymi a rzeczywistymi biorą się stąd, że znaczna część Polaków nie zna swoich korzeni. I nic w tym zaskakującego.
Reklama
Donbas to region, który na dobre został zaludniony dopiero 200 lat temu. Polacy przyjeżdżali tam nie tylko znad Wisły, np. po powstaniu styczniowym, ale także z Francji i Belgii do pracy w kopalniach. To właśnie potomkowie tych emigrantów nie znają języka polskiego, a swoje korzenie dopiero zaczęli odkrywać, m.in. dzięki fundacjom i stowarzyszeniom polonijnym działającym w obu obwodach. W Ługańsku i Donbasie działa 9 takich organizacji mówi Anita Staszkiewicz ze Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.
Po wybuchu konfliktu Ukraińcy pochodzenia polskiego znaleźli się w szczególnie trudnej sytuacji. Często bowiem nie mają oni rodzin w innych częściach Ukrainy, u których mogliby się schronić. A ci, którzy nie odkryli jeszcze swoich korzeni, nie mogą też ubiegać się o Kartę Polaka, co pozwoliłoby im przyjechać nad Wisłę.
To ważne wyzwanie dla rządzących, aby jak najszybciej dostosowali prawo do nowej sytuacji. A jest ona bezprecedensowa, bo nigdy wcześniej tak duża rzesza naszych rodaków nie żyła na terenie innego państwa, w którym toczy się wojna.
A zima tuż-tuż
Wyzwanie, jakie stoi przed Kościołem na Ukrainie, to wznowienie normalnej pracy w parafiach.
Nawet po zakończeniu konfliktu będzie to trudne, bo niemal wszystkie parafie na Ukrainie nie są w stanie same się utrzymać przypomina bp Sobiło i podkreśla: Kościół katolicki na Wschodzie od ponad 20 lat żyje dzięki pomocy przede wszystkim z Polski. Dobrym rozwiązaniem byłoby partnerstwo polskich i ukraińskich parafii, o czym niedawno mówił abp Mieczysław Mokrzycki.
Są też wyzwania na dziś. Szefowi Biura Pomocy Kościołowi na Wschodzie sen z powiek spędzają coraz częstsze prośby o pomoc w uregulowaniu rachunków czy zakupie leków. A przed nami zima zauważa ks. Kryża. Dlatego już teraz zbieramy środki finansowe na te cele.
Reklama
Jeszcze przed zimą na Ukrainę zamierza wrócić Wiktoria Charczenko. Tęsknię za mężem i synem. Mam nadzieję, że już niedługo się spotkamy mówi.
* * *
Możesz? Pomóż!
Każdy, kto chce wspomóc dobrowolną ofiarą działania Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie, podejmowane na rzecz społeczeństwa ukraińskiego, może to zrobić, przesyłając środki pod adresem:
Zespół Pomocy Kościołowi Na Wschodzie
Skwer kard. Stefana Wyszyńskiego 6, 01-015 Warszawa
Nr konta: 89 1090 1014 0000 0000 0301 4449