Jesteśmy polską rodziną, która mieszka w St. John’s na Nowej Funlandii - najbardziej wysuniętej na wschód części Ameryki Północnej. 13 marca 2013 r., w drugim dniu konklawe, wstaliśmy jak co dzień wcześnie rano. Za oknem czerwony brzask zapowiadał nadchodzący wschód słońca. - Chodźcie zobaczyć wschód słońca - zawołałem do córki i żony. Stanęliśmy przy oknie, patrząc na horyzont oceanu, z którego za chwilę miała się wyłonić ognista kula. - Tato, patrz! Krzyż! - zauważyła z przejęciem moja córka Ania. Rzeczywiście, promienie słońca, którego jeszcze nie było widać, odbijając się od chmury, utworzyły na niebie ogromny, świetlisty krzyż, jakby wyrastający z oceanu i wznoszący się nad całym miastem i ziemią. Zjawisko trwało ok. dwóch minut. Promienny krzyż był tak wyrazisty, że staliśmy w milczeniu, kontemplując horyzont, gdzie łączyło się niebo z ziemią. - Tato, to znak, że wybiorą dziś papieża i będzie on z Ameryki - powiedziała nagle moja córka. Za chwilę wzeszło słońce i krzyż zniknął w jego jasnym świetle.
Dzień toczył się swoim rytmem, jak każdy inny. Po południu wiadomość: „Habemus papam!” - Mamy papieża! Zgromadziliśmy się przed telewizorem. I ogromna radość - Franciszek - kardynał z Argentyny, pierwszy papież z kontynentu amerykańskiego! Spojrzałem w milczeniu na córkę, przypominając sobie jej słowa wypowiedziane tego ranka. Przed oczami stanął mi obraz świetlistego krzyża, który zapowiadał wschód słońca, wschód nowego dnia, wschód nowej nadziei dla dwóch Ameryk, świata, Kościoła.
- Tato, ta mewa na kominie kaplicy najpierwsza wiedziała, że wybrali Franciszka, dlatego tak na nim siedziała. Chciała być jak najbliżej swojego brata Franciszka - tak komentowała moja córka obraz widziany wcześniej na telewizyjnym ekranie. Pochyliliśmy w milczeniu głowy, dziękując Bogu za nowego Ojca Świętego, papieża, który w swojej pokorze pierwszy pochylił głowę przed całym światem, prosząc o błogosławieństwo. Niech Bóg błogosławi Tobie, Franciszku, bracie mewy na kominie i bracie wszystkich ludzi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu