O tym, jak w rodzinie i najbliższym otoczeniu nie przegapić sytuacji, które i tak będą miały ogromny wpływ na nasze życie, rozmawiamy z osobami zawodowo związanymi z udzielaniem pomocy
Wśród najczęstszych motywów sięgania przez młodzież po różnego typu środki psychoaktywne (narkotyki, leki, kleje, alkohol) wymienia się: ciekawość, namowę, naśladownictwo, chęć przeżycia przyjemności, uzyskanie lepszego samopoczucia, chęć nawiązywania kontaktów, nieśmiałość.
Psychiatrów Olę i Marcina Sztuków poznałam dziesięć lat temu. Pracowałam wtedy w szkole, a oni przyszli, by dać świadectwo ze swojego życia. Mówili uczniom o wyborach, które prowadziły ich dłuższą i trudniejszą drogą, ale dzięki nim poznawali prawdziwy sens swoich działań, także zawodowych. Wbrew oczekiwaniom bliskich, zrezygnowali z kariery w znaczeniu ogólnie przyjętym, na rzecz zwyczajnego życia. Choć może to nieodpowiednie określenie. Ich życia nie można nazwać zwyczajnym. Mają ośmioro dzieci, a za chwilę Ola urodzi kolejne. Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło podczas rozmów z nimi, była niezwykła znajomość charakterów, predyspozycji i przeżyć każdego z ich dzieci. Jak oni to robią? Skąd czerpią siłę? Poza tym przecież pracują - w obszarze psychiatrii, psychologii, uzależnień, trochę seksuologii, a także psychoterapii, dowodząc, że farmakoterapia jest czymś zbyt ubogim, jeśli chodzi o wnętrze człowieka.
Jak godzą te obowiązki? Wydarzenia z ich życia przekonują, że zawsze warto ufać Bogu.
- Rodzina jest przereklamowana? Szczególnie taka jak wasza, która w wielu środowiskach nie spotyka się z aprobatą, bo za dużo trzeba poświęcić?
Reklama
Ola: - Nie jest to łatwe, jednak jest to życie na tyle fascynujące, zarówno jako żony, matki, jak i lekarza, że mam dużą motywację, by to łączyć. Okazuje się, że nie tylko da się to połączyć, ale wszyscy są szczęśliwsi. Miałam taki okres, że byłam tylko w domu, ale nie służyło to ani mnie, ani mojemu samopoczuciu. Teraz widzę, że jako matka i żona jestem szczęśliwsza, jeżeli mam w swoim życiu także miejsce i czas na pracę zawodową, chociaż jest to ok. ¼ pracy przeciętnego lekarza.
Nasza praca uczy nas szacunku dla drugiego człowieka i dla jego psychiki, delikatności w obsłudze; wiemy, że bardzo łatwo jest zranić drugiego człowieka, zwłaszcza, kiedy jest się jego rodzicem. Sami jesteśmy ostrożni i dosyć niepewni w swoim wychowywaniu, ale ponieważ dwie córki są już duże - jedna w tym roku zdaje maturę, druga zaczyna liceum - można powiedzieć, że widzimy już pierwsze owoce.
Marcin: - Praca i życie w rodzinie wzajemne na siebie oddziałują. Oboje nie jesteśmy z dużych rodzin, więc sami nie mamy doświadczenia życia w rodzinie wielodzietnej; nie mamy takich wzorców, utrwalonych schematów. W pracy często mamy do czynienia z patologią. Bardzo dużo mi dała praca z młodzieżą trudną, uzależnioną, rozmowy o tym, jak wyglądają ich chore relacje w domu. Mamy świadomość, że rodzina jest systemem i pracuje jak kółka zębate; a dziecko jest najsłabszym elementem tego systemu. Na nim najczęściej skupia się to, co jest nieprawidłowe i dysfunkcyjne. Uzależnienia pojawiają się w coraz młodszym wieku, już nie tylko od alkoholu, narkotyków, substancji psychoaktywnych, ale też od Internetu, komputera. Łatwiej mi jest mówić w pracy mając swoje dzieci, ale także mówić do dzieci, ilustrując to przykładami z pracy. Jesteśmy bardziej skuteczni, nie moralizując, ale mówiąc, co się opłaca, co ma sens, jak robić, by być szczęśliwym.
Reklama
- Gdybyście mieli najkrócej powiedzieć, co według was ma największy wpływ na to, że młodzi ludzie dokonują dobrych lub złych wyborów? Co jest najważniejsze, by być szczęśliwym?
Marcin: - Młody człowiek, to ktoś najbardziej spragniony miłości, mający dobre serce i szczere intencje, jest jednak bardzo naiwny, bo nie zna życia i zagrożeń. Często jego problemem jest tylko to, że nie ma komu zaufać, nie ma dobrych relacji, więzi, by powierzyć komuś opiekę i prowadzenie. W związku z tym często dokonuje wyborów po omacku, niepotrzebnie się raniąc, doznając traumy.
- Jesteście przede wszystkim rodzicami. Czy boicie się zagrożeń u swoich dzieci?
Ola: - Jeśli chodzi o starsze dzieci, część zagrożeń nie jest już dla nich aktualna, mają bowiem już taką wewnętrzną barierę psychologiczną, są świadome pewnych zagrożeń i same się wystrzegają pewnych rzeczy, przychodzą do nas z różnymi problemami i mają świadomość, że w pewnych sytuacjach same sobie nie poradzą. Trzeba do kogoś pójść, do rodziców, do innego dorosłego… Ale mamy wrażenie, że one już są na bezpiecznej drodze, jeśli chodzi o zagrożenia wieku młodzieńczego. Boimy się teraz o to, co będzie w ich życiu dorosłym. Jeśli zaś chodzi o zagrożenia młodzieńcze, bardziej się obawiamy o młodsze dzieci, te, które przekroczyły 10. rok życia. Jak opowiadają nasze córki, co je spotyka ze strony rówieśników (np. o namawianiu do oglądania pornografii!), o zagrożeniach - u nas się o tym jasno i otwarcie rozmawia - gdy coś się wydarzy, one mówią o tym ze zgorszeniem i oceną, co nas uspokaja i cieszy, natomiast mamy świadomość, że te zagrożenia są. Myślę, że dużo wcześniej niż rodzice sobie wyobrażają.
Szósta niedziela Wielkiego Postu nazywana jest Niedzielą Palmową,
czyli Męki Pańskiej, i rozpoczyna obchody Wielkiego Tygodnia.
W ciągu
wieków otrzymywała różne określenia: Dominica in palmis, Hebdomada
VI die Dominica, Dominica indulgentiae, Dominica Hosanna, Mała Pascha,
Dominica in autentica. Niemniej, była zawsze niedzielą przygotowującą
do Paschy Pana. Liturgia Kościoła wspomina tego dnia uroczysty wjazd
Pana Jezusa do Jerozolimy, o którym mówią wszyscy czterej Ewangeliści (
por. Mt 21, 1-10; Mk 11, 1-11; Łk 19, 29-40; J 12, 12-19), a także
rozważa Jego Mękę.
To właśnie w Niedzielę Palmową ma miejsce obrzęd poświęcenia
palm i uroczysta procesja do kościoła. Zwyczaj święcenia palm pojawił
się ok. VII w. na terenach dzisiejszej Francji. Z kolei procesja
wzięła swój początek z Ziemi Świętej. To właśnie Kościół w Jerozolimie
starał się jak najdokładniej "powtarzać" wydarzenia z życia Pana
Jezusa. W IV w. istniała już procesja z Betanii do Jerozolimy, co
poświadcza Egeria. Według jej wspomnień patriarcha wsiadał na oślicę
i wjeżdżał do Świętego Miasta, zaś zgromadzeni wierni, witając go
w radości i w uniesieniu, ścielili przed nim swoje płaszcze i palmy.
Następnie wszyscy udawali się do bazyliki Anastasis (Zmartwychwstania),
gdzie sprawowano uroczystą liturgię. Owa procesja rozpowszechniła
się w całym Kościele mniej więcej do XI w. W Rzymie szósta niedziela
Przygotowania Paschalnego była początkowo wyłącznie Niedzielą Męki
Pańskiej, kiedy to uroczyście śpiewano Pasję. Dopiero w IX w. do
liturgii rzymskiej wszedł jerozolimski zwyczaj procesji upamiętniającej
wjazd Pana Jezusa do Jerusalem. Obie tradycje szybko się połączyły,
dając liturgii Niedzieli Palmowej podwójny charakter (wjazd i Męka)
. Przy czym, w różnych Kościołach lokalnych owe procesje przyjmowały
rozmaite formy: biskup szedł piechotą lub jechał na osiołku, niesiono
ozdobiony palmami krzyż, księgę Ewangelii, a nawet i Najświętszy
Sakrament. Pierwszą udokumentowaną wzmiankę o procesji w Niedzielę
Palmową przekazuje nam Teodulf z Orleanu (+ 821). Niektóre też przekazy
zaświadczają, że tego dnia biskupom przysługiwało prawo uwalniania
więźniów (czyżby nawiązanie do gestu Piłata?).
Dzisiaj odnowiona liturgia zaleca, aby wierni w Niedzielę
Męki Pańskiej zgromadzili się przed kościołem (zaleca, nie nakazuje),
gdzie powinno odbyć się poświęcenie palm, odczytanie perykopy ewangelicznej
o wjeździe Pana Jezusa do Jerozolimy i uroczysta procesja do kościoła.
Podczas każdej Mszy św., zgodnie z wielowiekową tradycją czyta się
opis Męki Pańskiej (według relacji Mateusza, Marka lub Łukasza -
Ewangelię św. Jana odczytuje się w Wielki Piątek). W Polsce istniał
kiedyś zwyczaj, że kapłan idący na czele procesji trzykrotnie pukał
do zamkniętych drzwi kościoła, aż mu otworzono. Miało to symbolizować,
iż Męka Zbawiciela na krzyżu otwarła nam bramy nieba. Inne źródła
przekazują, że celebrans uderzał poświęconą palmą leżący na ziemi
w kościele krzyż, po czym unosił go do góry i śpiewał: "Witaj krzyżu,
nadziejo nasza!".
Niegdyś Niedzielę Palmową na naszych ziemiach nazywano
Kwietnią. W Krakowie (od XVI w.) urządzano uroczystą centralną procesję
do kościoła Mariackiego z figurką Pana Jezusa przymocowaną do osiołka.
Oto jak wspomina to Mikołaj Rey: "W Kwietnią kto bagniątka (bazi)
nie połknął, a będowego (dębowego) Chrystusa do miasta nie doprowadził,
to już dusznego zbawienia nie otrzymał (...). Uderzano się także
gałązkami palmowymi (wierzbowymi), by rozkwitająca, pulsująca życiem
wiosny witka udzieliła mocy, siły i nowej młodości". Zresztą do dnia
dzisiejszego najlepszym lekarstwem na wszelkie choroby gardła według
naszych dziadków jest właśnie bazia z poświęconej palmy, którą należy
połknąć. Owe poświęcone palmy zanoszą dziś wierni do domów i zawieszają
najczęściej pod krzyżem. Ma to z jednej strony przypominać zwycięstwo
Chrystusa, a z drugiej wypraszać Boże błogosławieństwo dla domowników.
Popiół zaś z tych palm w następnym roku zostanie poświęcony i użyty
w obrzędzie Środy Popielcowej.
Niedziela Palmowa, czyli Męki Pańskiej, wprowadza nas
coraz bardziej w nastrój Świąt Paschalnych. Kościół zachęca, aby
nie ograniczać się tylko do radosnego wymachiwania palmami i krzyku: "
Hosanna Synowi Dawidowemu!", ale wskazuje drogę jeszcze dalszą -
ku Wieczernikowi, gdzie "chleb z nieba zstąpił". Potem wprowadza
w ciemny ogród Getsemani, pozwala odczuć dramat Jezusa uwięzionego
i opuszczonego, daje zasmakować Jego cierpienie w pretorium Piłata
i odrzucenie przez człowieka. Wreszcie zachęca, aby pójść dalej,
aż na sam szczyt Golgoty i wytrwać do końca. Chrześcijanin nie może
obojętnie przejść wobec wiszącego na krzyżu Chrystusa, musi zostać
do końca, aż się wszystko wypełni... Musi potem pomóc zdjąć Go z
krzyża i mieć odwagę spojrzeć w oczy Matce trzymającej na rękach
ciało Syna, by na końcu wreszcie zatoczyć ciężki kamień na Grób.
A potem już tylko pozostaje mu czekać na tę Wielką Noc... To właśnie
daje nam Wielki Tydzień, rozpoczynający się Niedzielą Palmową. Wejdźmy
zatem uczciwie w Misterium naszego Pana Jezusa Chrystusa...
W ogólnym kontekście żydowskim psalm jest czasami kojarzony z modlitwami osób i społeczności znajdujących się w trudnej sytuacji. Jest on także wiązany z wydarzeniami historycznymi, w których naród izraelski odczuwał poczucie opuszczenia, ale także nadzieję na zbawienie - mówi Shlomo Libertovsky, wykładowca Tory w Bet Szemesz, komentując Psalm 22 dla Centrum Heschela na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II, śpiewany w Niedzielę Palmową.
Jak podkreśla Libertovsky, „psalm 22 jest jednym z najbardziej poruszających psalmów w Biblii, ponieważ dotyka ludzkiego doświadczenia cierpienia, poszukiwania sensu życia, poczucia opuszczenia, ale także nadziei i odkupienia”.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.